Chapter 1. Czyli wszystko mi wisi.



DLA KLANU „CELU”. ZA WIĘZI .

ZA BUNT LOSU. 


„Naszym mieczem jest nadzieja

Naszą tarczą są marzenia

Nasze losy krew zamienia”




  Deszcz… Niektórzy cieszą się, że pada. Pola ryżowe potrzebują wody. Ścieki się wreszcie przeczyszczą, ulicznice umyją… A propos ulicznic, to wiedzcie, że żadna praca nie hańbi! Czyż nie? Chyba jednak nie...
 Jednak Niektórym (i na szczęście nielicznym) jest zwyczajnie obojętnym to, jaka jest pogoda. Będziemy mieli zresztą okazję się o tym przekonać.
 Pewna neutralna restauracja o nazwie... dajmy na to „Konsola” jest miejscem, gdzie zjeść może każdy, począwszy od zwykłego rolnika, a skończywszy na zabójcy najwyższej rangi. W tym miejscu wszyscy byli nietykalni przez duże „N”. Szychy mogły chodzić tam bez obawy, że ktoś przeprowadzi na nich zamach, a przestępcy mogli być pewni, że w „Konsoli” nikt nie będzie próbował ich złapać i wsadzić do ciupy. No, ale żeby nie przynudzać wejdźmy do środka, proszę wycieczki...
 Mimo pogody, w restauracji panował spory ruch. Jeśli ktoś z knajpki wychodził, zaliczał bliskie spotkanie trzeciego stopnia z wielką, błotnistą kałużą, ku uciesze przechodniów.
 Konsola była jedyną taką restauracją w Wiosce Ryżu, a z przyrządzanej herbaty i sushi zasłynęła w prawie całym Kraju Ziemi. Proszę się rozejrzeć..
 Całkiem ładny wystrój. Jasne, przewiewne pomieszczenie, dekorowane porcelaną i świeżymi roślinkami. Jedynie w kąciku dla najgorszych gachów panował artystyczny nieład, w skład którego wchodziły połamane stoły i krzesła, obficie spryskane różnymi trunkami. Byle tylko trunkami. Barman przy ladzie leniwie liczy napiwki, obsługując kilku mężczyzn chcących najwyraźniej odpocząć od panującego w restauracji gwaru. No i te kelnerki… Trwające w niekończącej się gonitwie od kuchni do stolików. Przypatrzmy się jednej sztuce. Dziewczyna truchta po sali, jakby miała co najmniej stan podnerwicowy. Nic dziwnego, kiedy w kąciku dla gachów, świńskie oczka szukają czegoś na czym można by się zawiesić... Ale wróćmy do kelnerki. Jakby rudawe włosy, skóra blada jak pergamin, oczy zielone i dziwnie nieobecne... Dziewczyna podeszła do stolika nr 13, przy którym siedziały dwie osoby. Niech mnie wycieczka kopnie! Przed państwem, proszę wycieczki, żywe legendy współczesnej kryminalistyki: Deidara i Kisame, dwójka płatnych łotrów przynależących do organizacji morderców najwyższej rangi – „Brzask”. Nie, nie, zdjęcia potem. Ale spójrzcie! Nasza odważna kelnerka podchodzi do zbirów. Robi się gorąco, więc niestety, proszę wycieczki, musimy wyjść. Uwaga na kałużę!

  - Co dla pana, panie Kisame? – spytała dziewczyna, gapiąc się przy tym spode łba na kwiatki w wazonie położonym na stoliku. Wydawała się być przyzwyczajona do obecności niebieskoskórego (tak, bo Kisame Hoshigaki jest bardzo nietypowym, tudzież niebieskim mężczyzną, pokaźnego wzrostu).
 -To co zwykle! – odpowiedział Kisame, szczerząc się, zakładając ręce na brzuch i opierając się wygodnie o plecione oparcie krzesła. Większość gości siedziała na specjalnych firmowych poduszkach. Kisame miał jednak większe wymagania. Krzesełko nie było wbrew pozorom wysokie. Właściwie niewiele większe niż te poduszki.
 Dziewczyna zaczęła coś z uśmiechem skrobać po kartce nawet na nią nie patrząc! Musiała być bardzo zamyślona. Może zastanawiała się co dolega siedzącemu obok blondwłosemu Deidarze? Wyglądał, jakby nie spał od tygodnia. Tak było w istocie. Chłopak westchnął głośno i klapnął czołem o blat stołu. Kelnerka natychmiast skierowała wzrok w stronę wzdychającego.
 - Bardzo przepraszam, nie zauważyłam – zaczęła. – Co dla pani?
 - PANI?! Co za „pani”?! – wybuchnął nagle blondyn, ucinając melancholię – JESTEM FACETEM! – wydarł się jej w twarz, wstając gwałtownie i zwalając przy tym ze stołu wazon. Jego samopoczucie było gorsze, niż się wydawało.
 - B-bardzo przepraszam. Więc co dla pana? – kelnerka wyraźnie zbita z tropu deptała po odłamkach wazonu, czerwieniąc się coraz bardziej.
 - NIC! PODZIĘKUJĘ! – parsknął Deidara, patrząc wyzywająco na Bogu ducha winna dziewczynę.
 Kisame interweniował:
 - Dei, daj spokój! – powiedział karcąco w stronę blondyna, po czym zwrócił się do kelnerki.
 - Przynieś mu dango, proszę. Ostatnio Deidara potrzebuje glukozy, coś słodkiego dobrze mu zrobi. Na moją kartkę rzecz jasna – poklepał poufnie chłopaka po plecach, uśmiechając się szeroko. Ten wyglądał, jakby miał towarzysza zaraz rozszarpać, a szczątki wrzucić do kałuży przed lokalem.
 Dziewczyna kiwnęła głową i nie przejmując się zupełnie odłamkami stłuczonego wazonu poszła do kuchni.
 - Sam się sobie dziwię, dlaczego tu z tobą przyszedłem? – Deidara znów siedział z czołem na blacie. Kisame zaśmiał się pobłażliwe.
 - Mam ci przypominać?
 Blondyn westchnął głęboko.
 - …Wszystko jest lepsze od misji z Tobim-kurduplem… Od tygodnia mnie napastuje!
 - No widzisz! Więc zachowuj się jak cywilizowany człowiek. Chodzę do tej knajpki przynajmniej raz w tygodniu i mam tu reputację do utrzymania! – na dowód tego pomachał do ekspedienta przy barze. – Trochę wdzięczności, przecież cię kryję
 - Wisi mi to… – skwitował chłopak.
 Kisame milczał. Oj, młody, młody… coraz mniej mi się twoje ego podoba, myślał.
 Deidara znów westchnął i kątem oka obserwował co się dzieje przed restauracją. Kolejny nieszczęśnik właśnie skończył w kałuży przed wejściem. Deidara zachichotał. Kisame spróbował nawiązać z nim kontakt.
 - Wiesz, nie może ci to wisieć! Mistrz Sasori zawsze powtarzał, że jesteś…
 - Może – uciął blondyn, który nie znosił jakiegokolwiek utożsamiania go z jego Mistrzem – Idę do lady. Powietrze tu niezdrowe…
 - Jeszcze będziesz mnie o coś prosić! Zobaczysz! – krzyknął za nim Kisame, a uśmiech znikł z jego twarzy, jak cień, kiedy słońce chowa się za chmurą.
 Deidara siedział przy ladzie, cały czas unikając konwersacji z miłym, acz natrętnym barmanem. Po chwili z kuchni wyszła znajoma i tym razem bardzo zdesperowana kelnerka. Najwyraźniej szef zauważył jak Deidara ją skrzyczał i musiała się pilnować. Trzymając w prawej ręce tacę z ogromną porcją różnorodnego sushi i dango podeszła do lady, by coś przekazać barmanowi. Przypadkiem szturchnęła wpienionego Deidarę, który… Ach, gdyby wzrok mógł zabijać…
 - Oj, przepraszam panią… – wydukała mile dziewczyna, nie patrząc nawet na szturchniętego.
 Źrenice Deidary zmniejszyły się. Odstawił z hukiem trzymaną szklankę, wylewając połowę zawartości. A może więcej?
 - JESTEM. FACETEM! – ryknął tak, żeby wszyscy w knajpie go słyszeli – ILE RAZY JESZCZE MNIE NAZWIESZ „PANIĄ”?!
 Zaskoczona dziewczyna aż podskoczyła w miejscu, nieźle wystraszona.
 - Niech mi pani, e przepraszam… pan… – mamrotała całkiem zbita z tropu.
 - Jesteś niekompetentna, robisz to specjalnie, czy po prostu oślepłaś?!
 - Nie mów tak do mnie! – zawołała nieco mniej grzecznie, niż zamierzała – Przez ciebie mnie wywalą – wysyczała przez zaciśnięte zęby, zasłaniając szybko dłonią usta Deidary, bo ten już chciał coś dodać. Chłopak odtrącił jej rękę.
 - Bo co mi zrobisz, śliczna, he?! GDZIE JEST SZEF TEJ KUCHNI?! – zapytał bardzo głośno barmana.
 Dziewczyna bez większego wahania cisnęła w Deidarę tacę z zamówieniem. Kisame tylko jęknął z rozpaczy, myśląc o straconym posiłku i reputacji, ktoś pisnął, a w lokalu zapadła cisza… Blondyn patrzył głupio na zadowoloną, dyszącą z emocji kelnerkę z oczami wlepionymi w jakiś punkt na podłodze.Ta kropla przelała czarę… Chłopak niemal niedostrzegalnie sięgnął do kieszeni obszernego płaszcza w czarno-czerwony wzór i w ułamku sekundy ulepił z białej gliny małego pająka, którego rzucił w stronę dziewczyny. Ta, czując na sobie owe coś, pisnęła i odskoczyła w ostatniej chwili. Pająk eksplodował, niszcząc cenną kolekcję porcelanowych pucharków ustawionych na ladzie. Dysząc ciężko, dziewczyna ledwo unikała kolejnych glinianych figurek, ciskanych w jej stronę z furią przez Deidarę. W końcu w desperacji i ostatecznej próbie ratowania stanowiska, przeszła do ofensywy i rzuciła się na blondyna, powalając go na ziemię. Zaczęły się zapasy. Cała restauracja była zdemolowana, kilku podlotków i zgraja z kącika dla świńskich oczek głośno dopingowała walkę, jakieś starsze damy w kimono szeptały żywiołowo, a z kuchni wyszedł tłusty jegomość w zakrwawionym fartuchu.
 - Co tu się wypra…?!!! – nie dokończył jegomość, bo jego(mościowy) wzrok utknął na wciąż siłujących się furiosantach, nie szczędzących sobie tymczasem wyzwisk. Jegomość, który okazał się szefem kuchni i tym samym właścicielem „Konsoli”, podniósł za karki walczących, którzy na chwilę zamarli, nie wiedząc czemu nagle zaczęli lewitować, ale zaraz potem próbowali się wyrwać, wrzeszcząc przy tym.
 - SPOKÓJ! – huknął kuchmistrz, trzęsąc nimi.
 - Szefie… to on zaczął! Wyzywał mnie! – wypiszczała w końcu ochryple kelnerka, wskazując palcem na Deidarę, którego oczy były bliskie wyjścia z orbit. Wzrok wszystkich klientów i personelu przeniósł się na oniemiałego z szoku chłopaka.
 - Jasne! To ta kelnerka pierwsza pomyliła mnie z  k o b i e t ą - parsknął Deidara, robiąc pewną minę. Zerkal jednak z niepokojem na szefa kuchni. Po chwili dało się zauważyć, że argument nie zrobił na nim wrażenia. Deidara spróbował od innej strony.
 – Kisame, nie zrobisz niczego?! – zawołał, patrząc pewnie na Hoshigakiego. Klienci powędrowali wzrokiem za spojrzeniem chłopaka.
 Szef kuchni uniósł w zapytaniu bujne brwi i zagadnął wyżej wymienionego:
 - Kisame, znasz tą blondynkę tutaj? – potrząsnął chłopakiem. Klienci obrócili głowy w jego stronę.
 Deidara puścił „blondynkę” mimo uszu i zaczął kiwać energicznie i twierdząco głową w stronę Kisame, a dziewczyna, z którą przed chwilą się bił, na odwrót.
 - A skąd! – zaczął Kisame - W życiu nie widziałem tego czegoś! - skłamał, uśmiechając się wrednie.
 - KISAME! – krzyknął Deidara, ale właśnie wylatywał przez próg restauracji razem z dziewczyną, lądując w błotnistej kałuży z głośnym pluskiem. Szef kuchni zanim zatrzasnął drzwi krzyknął do nich:
 - ZWALNIAM WAS!
 Drzwi zamknęły się z hukiem, aż wypadła z nich jedyna szybka.
 - JA TU NIE PRACUJĘ! Do cholery!!! – Deidara krzyczał na zamknięte drzwi, a dziewczyna próbowała wytrzeć z fartucha błoto, co pogorszyło tylko jej stan.
 - Zadowolony?! Straciłam pracę! Czy o to ci chodziło?!
 - Mam cię gdzieś! WSZYSTKICH WAS MAM GDZIEŚ! Zresztą to twoja wina, bo powiedziałaś do mnie dwa razy per „pani”! – krzyczał Deidara, zwracając na siebie uwagę mokrych przechodniów.
 - Przecież każdemu się może zdarzyć! Trochę wyrozumiałości, nadęta ropucho! Jakbyś nie zauważył, w środku było mnóstwo ludzi! – odpiszczała ekskelnerka ze łzami w oczach.
 - Ale chyba widzisz koło kogo stoisz, no nie?!
 Miał dość! Był na krawędzi kolejnego wybuchu. Tym razem emocjonalnego. A zresztą i tak chciał już wysadzić tą zarazę i iść sprać Hoshigakiego.
 Dziewczyna umilkła i wbiła wzrok w błoto… Po chwili gwałtownie ruszyła przed siebie, odwracając się po drodze na chwilę.
 - Do jutra masz mi znaleźć pracę! Spotkamy się w barze obok, o tej samej porze, słyszysz?! A poza tym, tak, masz rację! Jestem niewidoma! Ale widocznie na przyszłość muszę się nauczyć unikać takich nietolerancyjnych zasrańców jak ty! – wykrzyczała i znów ruszyła przed siebie, łapiąc dłońmi powietrze, jakby mogła się z czymś zderzyć…



Deidara



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz