Chapter 12. Czyli wejście Smoka.



    Deidara zerwał się z miejsca i zaczął biec w stronę, z której dochodził hałas. Tsudo krzyknęła, by na nią zaczekał. Po chwili przedzierania się przez gęstszy po tej stronie las, dobiegli na Łysą Polanę. Miejsce puste i jałowe. Deidara wyhamował gwałtownie, o mało nie przewracając siebie i dziewczyny. Stanął, jak wryty. Drżąc, po woli skierował swój wzrok ku górze, gdzie światło księżyca i wzburzony pył rozmyły kontury gigantycznego kształtu, który niewątpliwie był źródłem rumoru.  Kształt gwałtownym ruchem zadarł jeszcze wyżej coś, co prawdopodobnie było łbem na giętkiej szyi i wydał z siebie potężny ryk, wymieszany ze świstem powietrza. Deidara i Tsudo odruchowo zakryli uszy.
 - Jasna cholera! – Deidara niezwykle zafascynowany, okrążył potwora, by przyjrzeć mu się ze światłem. Nie wyglądał na przerażonego. Nie zważał na zagrożenie wiszące w powietrzu. Sasori rzekłby, że głupota robi swoje…
 Niebieski smok (jak się okazało) wydawał się w równym stopniu zafascynowany chłopakiem, co ten nim.  Przybliżył wielki, rogaty łeb do Deidary i gwałtownie wciągnął powietrze, mierzwiąc mu włosy. Ten zaskoczony, odstąpił na bezpieczniejszą odległość. Poczwara wydawała się temu obojętna. Obróciła pysk, by przyjrzeć się towarzyszce Deidary. Tsudo stała z uradowanym wyrazem twarzy, podpierając boki chudymi dłońmi. Słysząc cichy pomruk smoka odrzuciła głowę do tyłu, śmiejąc się perliście (co jest typowe dla śpiewaków).
 - Jak się masz Moochi? – zaświergotała wesoło, klepiąc po nozdrzach smoka, który wesoło pochrapywał powietrzem.
Deidara porzucił wszelkie obawy i podszedł do Tsudo, unikając jednak bliższego kontaktu z olbrzymią górą łusek.
  Nagle masy ziemi wystrzeliły w powietrze. Z dużego dołu wyczołgał się wielki pasiasty kot. Ruda, czarno-pręgowana sierść lśniła w łunie, gdy jej właściciel otrzepał się z ziemi.  Tygrys wbił parę żółtych ślepi w zaskoczoną parę. Pospiesznym truchtem zaczął się zbliżać, pomrukując wrogo i połyskując bielą w paszczy. Deidara odruchowo sięgnął do kabury, Tsudo jednak przytrzymała zdecydowanie jego ramię. Tygrysi ogon i uszy znikły. Kot stanął na tylnych łapach, chodząc jak człowiek, z coraz większą gracją. Łapy zmieniły się w palce, sierść rosła na głowie… Tyle Deidara widział, gdyż resztę przesłonił bezszelestnie obłok kurzu, który spowodowały niknące łapy i ogon smoczydła. Blondyn nawet nie zauważył, kiedy Tsudo znalazła się w uścisku dwóch dziewcząt.
 - Krucafuks! Gdzie ty się włóczysz po takich zadupiach! Całe nogi sobie zdarłam na tych chaszczydłach!
  Śliczna i bardzo mocno umalowana dziewczyna, w krótkich niebieskich włosach wyżalała się, gestykulując tuż przed nosem Tsudo. Obok niej stała druga, z pulchną twarzyczką o znudzonym wyrazie i czerwonymi włosami, upiętymi na czubku głowy w trzy kucyki. Dziewczęta były identycznego wzrostu i postury. Różniły się tylko rysami twarzy i kolorem włosów. Ta w niebieskich była przy tym skąpa ubrana, co nie umknęło uwadze Deidary. Ponadto miała ze sobą wielki, brzeszczowany miecz,a jej towarzyszka masywne, obustronne „wahadło”. Blondynowi przypomniał się Hidan. Ludzie, którzy dźwigają ze sobą takie żelastwa muszą być niespełna rozumu!
  Mimo natłoku pytań panny z mieczem-piłą, Tsudo odwracała kota ogonem.
 - Co wy tu robicie?! Chyba nie macie ze sobą…
 - Ależ nie! Ależ nie! – zaprzeczyła niebieska, kręcąc dłonią i granatową czupryną, jak wachlarzem. - My tylko chciałyśmy cię odwiedzić! No bo do kroćset! Dlaczego miałybyśmy się spotykać tylko w interesach?
 - Kontrolujemy sytuację – wtrąciła milcząca do tej pory dziewczyna z wahadłem, nie zwracając najmniejszej uwagi na Deidarę, który zdawał się zaraz zacząć skakać i krzyczeć „Halooo! Ja też tu jestem!” – Martwimy się tam o ciebie. Zgłosiłam się więc na ochotnika, aby sprawdzić, co z tobą, a ta przylepa oczywiście musiała iść ze mną.
 Tsudo zrobiła badawczą minę.
 - Moochi nie robi nic bezinteresownie. Więc po co przyszłaś kochanie, skoro nie z powodu mojego losu? – zapytała w kierunku niebieskowłosej.
 - Aaach, no wiesz… – Moochi założyła ręce do tyłu i zaczęła się kołysać, z udawanym zakłopotaniem – Sohaku myśli tylko o pracy, a ja postanowiłam zatroszczyć się również o przyjemności… Sklepy w okolicznych wioskach, gospody… i ta słynna Konsola, o której tyle opowia…
 - Heej! – Nie wytrzymał Deidara. Oczy przybyłych zwróciły się – z zainteresowaniem z jednej i znudzeniem z drugiej strony – na niego. Pokraśniał z lekka i odchrząknął – Tsudo, może zechciałabyś mi przedstawić swoje miłe przyjaciółki? Nie czułbym się taki… odepchnięty.
  Ręka Moochi natychmiast wypaliła w kierunku Deidary.
 - Moochi! Moochi Naka! – krzyczała, wymachując z entuzjazmem dłonią, którą Deidara na darmo próbował schwytać. W końcu Moochi została odepchnięta przez towarzyszkę ze znudzonym wyrazem twarzy.
 - Sohaku Naka. Siostra tej niewyparzonej gęby i podobnie jak ona i Tsudo członkini Zielonego Kota.
 Nie podała dłoni.
 - Deidara. Po prostu Deidara – przedstawił się, przyglądając się bacznie Sohaku. Na pierwszy rzut oka nie była zbyt urodziwa. Tak jak Tsudo. Ale miała w sobie coś, co emanowało dziwnie i niepokojąco, nadając jej wyższości i dystansu, nie odkrywając wnętrza. Sama Sohaku nie próbowała tego maskować, nawet znudzeniem na pulchnej twarzy, nieproporcjonalnej do gibkiego ciała.
  Zapadło milczenie. Lecz, gdy Deidara zauważył, że Moochi szykuje się do kolejnego potoku bezsensownych słów, postanowił jej to udaremnić i zabłysnąć jednocześnie.
 - Jak nauczyłyście się zmieniać w zwierzęta? O ile mi wiadomo, to niełatwa sztuka?
 - Oo tak! – podjęła z uznaniem temat Moochi. – Sohu nauczyła się tego u matki Tsudo, a ja to coś zupełnie innego – wyszczerzyła się dumnie.



  Nefryty… Nekimory… Neklausy… Zaraza po prostu! Kto wymyśla te nazwy?!… Nekomnich… Nekoman… Jest! Nekomata!
 - Dziewczyny znalazłam! – krzyknęła Moochi, odrywając wzrok od grubych i zakurzonych tomisk.
 - Ciszej! – wysyczała w jej stronę Sohaku – Przejrzyj ją teraz. Znajdź coś o ofiarach.
 - Wiecie co? – Do pachnącego zbutwiałym drewnem pokoju weszła bardzo blada, czarnowłosa istotka, niosąca naręcze starych ksiąg i dokumentów, które wydawałoby się że za dotknięciem zamienią się w pył. Istotka z gruchotem ułożyła pakunek na skrzypiącym stoliku. Niektóre z książek tego nie wytrzymały.
 - Nigdy w życiu nie byłam w miejscu publicznym „bez zezwolenia”! – zapiszczała cienko czarnowłosa.
 - Pha! To ja nigdy nie byłam „z zezwoleniem”! – zaśmiała się Moochi, na co Sohaku znów uciszyła ją syknięciem. – Znalazłaś coś ciekawego?
 - Eum… – blada dziewczyna zaczęła wertować swój zbiór – „Jak zapobiec rozdwojeniu się ogona…”, „Karmienie”, „Zwyczaje godowe” kchem, kchem… „Demony i ofiary”…
 - O! Pokaż…! Dobra, dobra, już jestem cicho – Moochi machnęła lekceważąco w stronę siostry i wzięła od istotki opasłą księgę, która z miejsca się rozleciała – o do kroćset… – Moochi klękając zbierała resztki kartek, chcąc coś uratować.
  Nagle usłyszały czyjeś wołanie. Nieco zniekształcone.
  – Co to było? – Zaciekawiła się Sohaku, nasłuchując
  – Moooochi! – znów wołanie
  Dziewczyna poderwała się z ziemi i podbiegła do balustrady. Bowiem pomieszczenie znajdowało się na piętrze.
 - Czego się drzesz kretynie?! Chcesz nas wkopać? – warknęła na stojącego pod balkonem chłopaka w zniszczonej skórzanej kurtce i płowej czuprynie.
 - Długo wam jeszcze zejdzie? – zapytał chłopak zadzierając głowę – Zaraz włączają.
  Zza jego pleców dobiegł jęk. Zakneblowany strażnik wciąż się miotał. Chłopak kopnął go, pozbawiając przytomności.
  – Jeszcze chwila! Wytrzymasz, co? – zapytała Moochi, wychylając się mocno przez barierkę, tak że zawartość jej zbyt głębokiego dekoltu była doskonale widoczna.
  – Na ciebie mogę czekać i do końca życia… – mruknął do niej w odpowiedzi – Ale te łajzy niech się pospieszą!
  – Głupi jesteś! Siedź tu i filuj! – wyprostowała się (ku niezadowoleniu chłopaka) i zniknęła w bibliotece. – Dziewczyny ruszmy się, robi się póź… OOO, KRUCAFUKS! – zaklęła leżąc na ziemi. Potknęła się na małej stercie cienkich książek, wyglądających na czasopisma.
  Towarzyszki uciszyły ją tylko sykiem i ponownie zajęły przeglądaniem półek z literaturą. Moochi w duchu wyklęła je za okazany brak pomocy i aby dać im to do zrozumienia, wstała nie pomagając sobie rękami i z rozmachem kopnęła stosik, o który się potknęła, tak, że przeleciał przez balkon. Z dołu dało się słyszeć głośny jęk chłopaka.
 - Co za kutwa to tutaj dała?! – wydarła się na siostrę, a stojąca obok czarnowłosa istotka, która zapewne była pacyfistką pisnęła i odskoczyła od rozwścieczonej Moochi.
 - Ty… – odparła spokojnie Sohaku, nawet nie patrząc na blondynkę (bo wtedy Moochi jeszcze była blondynką)
  Moochi jak niepyszna wróciła do swojego regału mocno czerwona ze złości. Przeglądała wzrokiem grzbiety książek i jeśli któraś nie odpowiadała jej tytułem – brała ją i wyrzucała za siebie mówiąc „nie”. Regał zaczynał pustoszeć coraz szybciej, gdy Moochi niemal złapała w locie jedną z wyrzuconych przez siebie książek. Jeszcze raz zerknęła na tytuł „Czarna Magia”. Z jej krtani wydobyło się ciche „uuuuu!”. Usiadła na ziemi po turecku i zaczęła wertować strony. Oglądała przerażające rośliny, przypominające ludzi, nagie czarownice odprawiające śmiertelne rytuały, setki czaszek, obrzydliwych stworzeń, medykamentów, przypominających narzędzia tortur, ale tekstu za nic nie mogła odczytać. Zrezygnowana wyrzuciła książkę za siebie, ale w locie wypadła z niej mała zwinięta kartka. Moochi rozwinęła ją. „odklinanie zaklętych i odwrotnie”. Pomyślała, że ma ochotę parsknąć z ironii. Kartka przedstawiała skomplikowaną instrukcję, jak czarownica może rzucić na kogoś urok, zamieniając w zwierzę. Czarownica – czyli zdemobilizowany ninja… Czy Madara Uchiha był czarownikiem? Zastanawiała się Moochi. Próbowała przeczytać wyróżnione w tekście zdanie. Po kilku próbach udało jej się w końcu płynnie wypowiedzieć formułkę. Zarechotała cicho. Oczywiście nic się nie stało… No może trochę rozbolała ją głowa od zapachu tego miejsca. Włożyła kartkę do kieszeni i sięgnęła po książkę o Nekomacie, którą wcześniej znalazła. Przewertowała ją parę razy, znalazła rozdział o ofiarach, wyrwała z niego kilka kartek i wcisnęła do kieszeni.
 - No to idziemy dziewczyny! Mój luby czeka – wyszczerzyła się i zaczęła kierować w stronę balkonu.
 - Który luby? – zapytała Sohaku, unosząc z kpiną brwi – Masz ich kilku… – wywróciła oczami i odłożyła czytaną książkę na półkę.
 - O ten! – zawołała Moochi i prosto z balkonu skoczyła w mocne ramiona chłopaka z płową czupryną i natychmiast go pocałowała. Zaraz za nią zeskoczyły Sohaku i czarnowłosa istotka.
 - Co robimy ze strażnikiem? – spytała ta ostatnia wskazując głową na nieprzytomnego klawisza, lecz chwilę potem jeden ze sztyletów Moochi rozciął mu szyję. Czarnowłosa postanowiła już o nic nie pytać.
 - No to idziemy – zarządziła Sohaku, biorąc swoje wahadło, zostawione obok wejścia do budynku i rozbiła jedyne całe okno biblioteki.
  Moochi uwolniwszy się z ramion swego chłopaka wyskoczyła pierwsza, łapiąc przy tym swój pokiereszowany miecz, a tuż za nią ruszyła jej siostra. Istotka już miała iść za nimi, kiedy usłyszała za sobą cichy jęk. Strażnik jeszcze żył.
 - Aori, co jest? – zapytała Moochi wychylając przez okno głowę.
  Czarnowłosa stała niezdecydowana. Knebel w ustach konającego był przesiąknięty od krwi. Aori nie mogła go dobić, bała się go dotknąć! Bałą się dotknąć kogokolwiek! Ale nie mogła go tak zostawić.
 - Moochi… – wydusiła w końcu ochryple – Czy możesz…
 Znów nie dokończyła. Blondynka w ułamku sekundy odcięła strażnikowi głowę i nie czekając na Aori, wyskoczyła przez okno, posyłając brunetce zirytowane spojrzenie.
 Ta bez słowa wyszła za nią, starając się nie patrzeć na toczącą się jeszcze głowę, bluzgającą posoką.
 Znów niepotrzebnie zapytała.
  Na zewnątrz Sohaku zmieniona w tygrysa ukryła się w gąszczu, a płowowłosy chłopak ze zniszczoną skórzaną kurtką szedł środkiem żwirowej drogi trzymając za zadek rozrechotaną Moochi, siedzącą mu na plecach. Aori wykorzystując, że nikt na nią nie patrzy, zmieniła się w kruka i przysiadła na drzewie, udając, że czyści hebanowe piórka. Złym wzrokiem śledziła spoconą z radości Moochi. W ułamku sekundy poczuła do niej ogr mony żal i czystą nienawiść. Jakby jej świat na chwilę owiała lodowata mgła. Moochi jakby to wyczuwając spojrzała w stronę kruka i momentalnie przestała się śmiać. Aori odwróciła wzrok i po namyśle przefrunęła na inne drzewo. Przyrzekła sobie, że taka chwila „czystej nienawiści” już nigdy się nie powtórzy… Ale dlaczego giną niewinni… ? Moochi wciąż podążała wzrokiem za Aori. Czuła się nieswojo… to przecież taka wrażliwa osoba! Tsudo mówiła, że tylko raz w życiu pozbawiła kogoś życia, i to przypadkiem. Po tym pojawiła się ta choroba… „ludowstręt”, czy jakoś tak… Może będzie lepiej, jak na jej oczach już nikogo nie ukatrupię. Aori, właśnie uratowałaś życie pewnemu misiakowi.
 - Coś się stało? – z zamyśleń wyrwał ją głos chłopaka.
 - Nie… skąd. Szybciej misiaku, szybciej! – wrzeszczała , udając, że macha batem i znów zaczęła śmiać się wniebogłosy.


   GRUUUUCH! Ogromne błękitne cielsko w chaotycznej panice turlało się ulicą, niszcząc przy tym znaczą część posiadłości rodziny Nigiri. Bestia warczała, jakby chciała coś wykrztusić, drapała swój brzuch, próbowała zębami złapać ogon i tarzała się. Całę szczęście, że w promieniu wielu kilometrów nikt nie mieszkał. za wyjątkiem Pani Nigiri, jej córki oraz siostrzenicy. Ziemia  zatrzęsła się, bestia rozpaczliwie ryknęła, najpotężniej jak umiała i padła płasko na ziemię, dysząc ciężko. Pani Nigiri wybiegła w pośpiechu ze świątyni, dźwigając ogromną torbę, z której co chwila wypadał jakiś papier. Za nią biegła na oślep przerażona Tsudo, trzymając wielką butlę, wypełnioną czymś czerwonym, a orszak zamykała Ichiri z fryzurą na jeża, która od histerycznego śmiechu dostała już czkawki. Zataczając się z chichotu, wpadła na Tsudo, która runęła, jak długa, a naczynie z czerwonym wywarem pękło w drobny mak. Pani Nigiri obróciła się do nich gwałtownie, chwyciła się za głowę i wrzeszcząc pokazywała na wejście do świątyni.  Jej krzyk został stłumiony przez przeciągły smoczy jęk. Ichiri szybko wstała z ziemi, pomogła Tsudo i razem wróciły do świątyni, ponownie wynosząc z niej dzban pełen klarownej czerwieni. Orszak w komplecie ruszył w kierunku leżącej bestii.
 - Moochi leż spokojnie! Zaraz to z ciebie zdejmiemy – krzyczała w kierunku smoka pani Nigiri.
  W odpowiedzi smok jęknął cichutko, jak poszczuty psiak.
 Pani Nigiri podeszła do ogromnego pyska i pogłaskała smocze nozdrza, szepcząc coś uspokajająco. Ichiri z trudem powstrzymywała się od śmiechu i uszczypliwych uwag, a Tsudo wielkim korkociągiem otwierała dzban z miksturą. Po chwili dało się słyszeć ciche charakterystyczne pyknięcie i purpurowa chmura błyszczącego dymu wystrzeliła z butli. Pani Nigiri wyjęła z torby dużą miskę, po czym Tsudo bardzo ostrożnie wlała do niej zawartość dzbana. Niewidoma wzięła wielką łyżkę, która wypadła z torby i zaczęła mieszać w misie. Pani Nigiri dosypywała ciągle jakichś proszków i pilnie przyglądała się miksturze. Na koniec ostrożnie wyjęła coś, co przypominało biały wafel.
 - Dziewczęta odsuńcie się szybko! – nakazała i zaczęła wkruszać prostokąt do misy, a jej zawartość szybko wystrzeliła pianą.
  Tsudo czując na sobie rozbryzg, krzyknęła łapiąc się ramienia Ichiri, a ta odchyliła głowę do tyłu i językiem łapała opadające strzępki różowej piany. Pani Nigiri calutka oblepiona kurzem i spienioną miksturą zaczęła grzebać w parującej misie, wyjmując z niej coś wściekle czerwonego, wielkości jabłka. Przypominało to bursztyn. Spojrzała na paszczę smoka, który leżał niewzruszony eksplozją i wykrzywiła wąskie usta w grymasie.
 - Ichiri! Przyprowadź mi szybko Kaikę! – zawołała po chwili do czternastolatki, a ta wyprostowała się i pobiegła za świątynię. Tsudo wydawała się niespokojna.
 - Po co ci nasza Kai?
 - Moochi ma za wielki… za wielkie usta, aby połknąć coś takiego – znów skupiła się na czerwonej bryłce – może jej utknąć między zębami i co wtedy? Będziesz się bawić w dentystkę? – spojrzała na Tsudo, zabawnie krzywiąc brwi i usta, co zapewne miało być uśmiechem.
  Tsudo pobladła.
 - Chcesz, aby Moochi…!
 Nie dokończyła, bo tuż za jej plecami rozległo się głośne beczenie. Ichiri ciągnęła za sznurek przywiązany do szyi śnieżnobiałej kozy, ale ta najwyraźniej nie miała najmniejszej ochoty na bliższe spotkanie z zębami Moochi. Kaika w końcu zrozumiała, że jej czas jest policzony i zamiast się opierać, wzięła głową zamach i ubodła Ichiri w brzuch. Ta się skuliła z jękiem, ale nie puściła kozy.
 - Ale mamo! – krzyknęła nagle Tsudo, biegnąc w stronę zwierzęcia – To nasza jedyna koza! Nie możesz pozwolić aby… aby… No.
  Pani Nigiri kompletnie ją zignorowała i odwróciła się do smoka.
 - Wstawaj Moochi! Jeśli zjesz ta śliczną kózkę, z tym ślicznym bursztynkiem w środku, na pewno znów będziesz… piękna.
  Smok gwałtownie się podniósł, podmuchem zwalając panią Nigiri z nóg. Łypnął złotymi ślepiami na umilkłą z przerażenia kozę i cofnął się, wyjąc. To zapewne oznaczało sprzeciw.
 - Nie martw się – kontynuowała kapłanka – ona nie będzie żywa.
 Mówiąc to wyciągnęła z kapłańskiego pasa sztylet i jednoznacznie przystawiła go do koziej szyi. Moochi zawyła znowu, dając kozie jeszcze pare sekund. Wycie przemieniło się w popiskiwanie.
 - Inaczej się nie da! – pani Nigiri nie dawała za wygraną.
  Mochi zawyła jeszcze przeraźliwiej. Pani Nigiri opuściła rękę ze sztyletem.
 - Dobrze więc! Chodźcie dziewczęta, wydaje mi się, że wasza przyjaciółka woli jednak być smokiem.
  Już miała wracać do świątyni, kiedy zatrzymał ją błagalny skrzek Moochi. Odwróciła się powoli, wwiercając spojrzenie w złote ślepia. Podeszła do kozy, nie odrywając wzroku od Moochi. Szybkim ruchem rzeźnika wyjęła sztylet, uprzednio schowany za pas i przyłożyła go do gardła zwierzęcia. Patrzyła w oczy Moochi. Uniosła brwi, w zapytaniu. Smok rzucał wzrokiem na około. W końcu lekko pokiwał głową i odwrócił wzrok. Koza zabeczała po raz ostatni.
  Minęło jeszcze kilka godzin zanim Moochi dała się przekonać do zjedzenia zwierzęcia z „bursztynem” wciśniętym w trzewia, ale gdy w końcu do tego doszło, niemal natychmiast odzyskała dawną postać.
  – O zaraza! – wrzasnęła Moochi już w swej normalnej postaci, orientując się, że jest naga. Nagła transformacja zdarzyła się w łaźni.
  Pani Nigiri podeszła do niej uśmiechnięta, okrywając jej drżące ramiona swoim srebrzystym płaszczem.
 - Cz-czy, to ju-u-ż się n-n-nie zdarzy? – spytała Moochi, szczękając zębami.
 - Klątwa została zdjęta – odpowiedziała kapłanka, prowadząc dziewczynę do świątyni – ale w moim interesie jest żebyś mogła wracać do tej postaci… Spokojnie! – ucięła, gdy zobaczyła minę Moochi – Nauczę cię nad tym panować.
  Nazajutrz w wyniku niewytłumaczalnego cudu Kaika najspokojniej w świecie znów pasła się w swojej zagrodzie.



  Całą gromadą siedzieli nad rzeką przy ognisku. Moochi z entuzjazmem zajadała się rodzynkami, trzymanymi przez Tsudo w kieszeni dekoltu, starając się nie pozostawiać słuchaczom żadnych wątpliwości, co do rozmiarów jej apetytu. Deidara nie ukrywał już żywego zainteresowania rozmową. Moochi owszem.
 - Co ty sobie myślisz?! – wytykała Tsudo między kęsami – Nie odpowiadasz na żadne listy – garść rodzynków – w ogóle żadnego znaku życia! – znów rodzynki – Myślałaś, że uciekniesz na bezludną wyspę z jakimś miliarderem i my się o tym nie dowiemy?!
  Tsudo zrobiła zaskoczoną minę.
 - Moochi, co ty mówisz?! Wysyłam wam listy prawie co drugi dzień.
  Mochi parsknęła, wypluwając niedojedzone rodzynki.
 - Że słucham?! Krucafuks! Sohu, słyszysz co ona gada?! – zwróciła się do siostry, opryskując ją jedzeniem.
 Tsudo wykrzywiła brwi pytająco. Deidara zrobił to samo, tyle, że z obrzydzenia.
 - To prawda – odpowiedziała Sohaku – nie dostajemy od ciebie żadnych wieści co najmniej od dwóch tygodni. Jesteś pewna, że twój sokół dociera tam, gdzie trzeba?
 - Jaka jest ostatnia wiadomość, którą do was wysłałam? – zapytała Tsudo, nie odrywając wzroku od paleniska.
  – Mm… To, że szlachetny pan Pein prosi o demona…
  Zapanowało ciężkie milczenie. W Deidarze coś drgnęło… Sam był świadkiem tego, jak Tsudo wysyłała listy! Jasne było, że ktoś je przechwytywał. Ale kto i po co? Lider? I tak znał treść listów. Nawet jeśli byłaby zmieniona w ostatniej chwili. Przechwyconego ptaka ponownie by wypuścił. Ten scenariusz wydaje się chyba najbardziej prawdopodobny. Ale dlaczego…? No jasne…. Z jakiej racji Pein miałby zawierać sojusze…? Po co? No, po prostu po co, skoro ma władzę nad największą zgrają morderców na świecie? By zdobyć Hokkou? Nic prostszego! Wystarczy wytropić kogo trzeba, umiejętnie przepytać i po sprawie! Jaki problem stanowi banda rozchachanych dziewczynek? A może Peinowi chodzi o coś innego? Coś w głębi… Może nawet nie o ”coś”, ale kogoś… Matka Tsudo.
 - No nic – przerwała ciszę Moochi, wycierając usta – wiemy jak sprawy stoją, a nawet jeśli nie, to się dowiemy. Poznałyśmy twojego chłopaka…
 - Moochi!
 - …a teraz czas  – kontynuowała niezrażona – iść może na jaką balangę, co nie? Jestem głodna!
 - Moochi już ci pięć razy mówiłam, że to nie jest mój…!
 - Och daj spokój! – Moochi machnęła ręką, a Deidara parsknął szczerym śmiechem. – Albo w sumie… to trochę niesprawiedliwe, co? No bo ty już masz przynajmniej z kim iść, a ja? A ja to co?! Chcesz bym skończyła w burdelu?!
  Tsudo czerwona jak piwonia zacisnęła usta. Takie upokorzenie przy członku innej organizacji! Deidara nie przestawał się śmiać i jednoznacznie objął niewidomą ramieniem, na co ta zareagowała nieco zbyt gwałtownie. Blondyn rozbawiony jej złością, udawał, że złamała mu serce i zaczął się boczyć. Sohaku westchnęła głęboko.
 - A co myślałaś? – zaczęła swym nostalgicznym głosem, patrząc na Tsudo - Że po co tu ze mną przyszła? Uzupełnić swą kolekcję!
 - Ach, jaką kolekcję! – Moochi machnęła lekceważąco ręką – Ten mój haremik to już antykwariat jest…
  Deidara postanowił mimo wszystko ratować Tsudo, która miała naprawdę nieciekawą minę.
  – Myślę Moochi, że znam kogoś w sam raz dla ciebie.
  Dziewczyna ożywiła się natychmiast.
  – Powiadasz?! Krucafuksa! A jak się nazywa?!
  – Niejaki Hidan. Jeśli rzeczywiście masz zamiar pracować w domu uciech powinnaś zapamiętać to imię.
 - No, no – Moochi pogroziła mu palcem, szczerząc przy tym białe ząbki – W takim razie zostaje nam tylko Sohaku.
  Brunetka westchnęła głęboko i cierpiętniczo, ale nim zdążyła coś powiedzieć Deidara ją uprzedził.
 - I na to znajdzie się rada – uśmiechnął się przebiegle, szturchając ponownie pokraśniałą Tsudo.


   – Deidara, chłopcze! Gdzież ty mnie prowadzisz po tych chaszczach?! Myślisz, że możesz tak po prostu wywlec mnie z pracowni, nie mówiąc ani słowa usprawiedliwienia? Nawet choćby miało być łgarstwem – i pewnie by nim było – ciągniesz mnie teraz w środku nocy w las, jak jakąś lalkę…!
 - Ty jesteś lalką Mistrzu! – przerwał mu Deidara – I nie bój się. Nie pożałujesz!
  Mam nadzieję. Dodał w myślach.
 - Wreszcie raczyłeś się odezwać! Kiedy w końcu zaczniesz okazywać należyty mi szacunek? W końcu mogę przestać to tolerować!
 - Nie masz wyboru Mistrzu.
 - Owszem mam! – Sasori wyrwał się chłopakowi, ale było już za późno.
  Znaleźli się przy głównym trakcie, wiodącym przez Wioskę Ryżu. O złamany znak drogowy, ostrzegający o wybojach opierała się Moochi, prowadząca rozmowę z Hidanem. Obok stała Sohaku przyglądająca się Sasoriemu jadowitym spojrzeniem. Jej wąskie usta drgały, jakby powarkiwała. Tsudo czując napięcie szepnęła coś do niej, a ta natychmiast się rozluźniła, nie spuszczając jednak wzroku.
  Gdyby mógł, Mistrz Sasori z pewnością zrobiłby się czerwony ze złości. Jego niesamowita bystrość umysłu natychmiast skojarzyła fakty. Chciał zemdleć, ale w ciągu tysięcznej sekundy uznał to za niestosowne.
 - Po to mnie tu zaciągnąłeś?! – krzyczał w twarz niewzruszonego Deidary – Żebym robił za atrakcję na jakiejś orgii! Dlatego odciągnąłeś mnie tuż przed jednym z najważniejszych wydarzeń w mojej pracowni?! A takiego! – Sasori pokazał na pięści – jakiego.
 - Mistrzu, spokojnie – Deidara delikatnie podniósł dłonie – to tylko niewinne spotkanie towarzyskie intelektualistów – tłumaczył, po czym objął go ramieniem, jak starego kamrata i szepnął – Znajdź w tym swoją szansę Mistrzu. – Sasori nachylił się, by lepiej słyszeć – Czyste płótno, nie zapełniony umysł, młodość.
  Marionetkarz odskoczył od niego, jakby ten opowiadał mu o najbardziej wulgarnych i nieprzyzwoitych rzeczach, opluwających jego sztukę.
 - Perwersja! Perwersja wszędzie! – krzyczał, celując palcem między oczy Deidary – Dobrze pójdę.
 I jak gdyby nigdy nic ruszył przed siebie demonstracyjnie szybko, zamiatając grunt niedopiętym płaszczem.
  Deidara pobiegł za nim.
 - Ej – a… hej! Nie zapomniał pan o czymś? – szepnął chłopak, podbiegając do Mistrza i zawrócił go, lekko wskazując głową na Sohaku, przeszywająca marionetkarza wzrokiem.
  Sasori spojrzał na nią przelotnie i zwrócił się do Deidary również przesadnym szeptem:
 - Nie – po czym wyrwał mu nazbyt mocno płaszcz, za który blondyn go chwycił i kontynuował marsz. Deidara spojrzał przepraszająco w stronę Sohaku. Ta zdawała się nie zauważać problemu.
 - Ile on ma lat? – zapytała zupełnie swobodnie – Wygląda jak dzieciak, a zachowuje się jak staruch – skrzywiła się wyraźnie – Nie lubię ani jednego, ani drugiego, więc unikając ich połączenia oszczędzę czas – ucięła i chwytając za rękę Tsudo i Moochi ruszyła za Sasorim. Moochi zawołała Hidana, by doszedł do nich. Ten spojrzał na Deidarę, wzruszając ramionami i poszedł za dziewczętami. Blondyn ociągając się, ruszył za nimi, kopiąc napotkane śmiecie i kamienie. Raz nawet trafiając idealnie w głowę Hidana.


  W barze wybranym przez Moochi było tak samo duszno, jak w tym, gdzie ostatnio upili się Tsudo z Deidarą i Hidanem. Na szczęście nie było tłoczno. Towarzystwo usadowiło się przy dwóch stolikach. Hidan od nich odszedł, upatrzywszy sobie wcześniej jakieś damskie bokserki wirujące na parkiecie. Nieco niezadowolona Moochi poszła złożyć zamówienie. Sasori wykorzystując obecność - złej jak osa –  Sohaku zaprezentował jej sztuczkę z podpalaniem wyprostowanej i pustej saszetki po herbacie. Podpalona bibułkowa tubka pod koniec spalania wystrzeliwała do góry, szybko opadając. Zainteresowanie Sohaku było nikłe, nawet, gdy się dowiedziała, że patent ma być zastosowany w przyszłej kukle marionetkarza (choć Sasori nie zdradzał szczegółów). Po kilku prezentacjach (do jednej została skłoniona Sohaku) Mistrz naukowym językiem zaczął przedstawiać prawo, dzięki któremu można zrobić sztuczkę.
  Deidara uznał gwar panujący w barze za sprzyjające warunki do wypytania o Zielonego Kota Tsudo, która krzywiła nos, dając do zrozumienia, że dla niej muzyka jest za głośna.
 - Więc twoja matka jest kapłanką, tak? – zaczął pochylając się nad dziewczyną, by nie zagłuszył go hałas
 Tsudo drgnęła, jak wybudzona z transu.
 - Ależ nie – sprostowała natychmiast – jest raczej kimś w rodzaju łącznika między światem materialnym a duchowym.
 - Medium?
 - Może… – Tsudo spuściła głowę i zaczęła bawić się palcami.
 - Umie przywoływać duchy? – zażartował.
 - Jeśli to konieczne – odparowała Tsudo, wciąż mnąc palce.
  Deidara przestał się uśmiechać.
 - A demony? – wpił wzrok w twarz Tsudo.
  Jak skłamie, będę wiedział…
  Tsudo uniosła głowę, patrząc na niego. Nie sprawiała już wrażenia niewidomej i bezbronnej. Ostatnio tak wyglądała, kiedy się z nią pobił w Konsoli.
 - Nie.
 Deidara wypuścił powietrze z płuc, uświadamiając sobie, że je wstrzymywał. Sięgnął po czarkę leżącą na stole.
 - Ale może z nimi rozmawiać – dodała dziewczyna – Tak, jak ja wtedy, w Posągu.
 Deidara zakrztusił się, opluwając cały stół sake. Tsudo znów podniosła wzrok, uśmiechając się nieco nieprzyjemnie. Widać było, że osiągnęła, co chciała i tryumfuje.
 - Znaczy się – wykrztusił Deidara, bijąc się w mostek – taka rodzinna tradycja?
 Tsudo potwierdziła skinieniem głowy. Deidara wiedział, że igra z ogniem. Iskry sypią się z oczu tej dziewczyny. Tylko patrzeć jak się zapali.
 - Wiesz… Nie mieszam się zwykle w śmieci szefa… On ci pozwolił tak po prostu wejść i pogawędzić z Nekomatą?
 Skąd wie, że z nią?! Krzyczała w myślach Tsudo.
 - Gdyby było inaczej, nie rozmawiałabym z nią. Chyba, że wątpisz w wartość „śmieci” twego szefa?
 Teraz Deidara odwrócił wzrok. Wiedział, że pytanie było głupie. Trzeba je odkręcić.
 - No to następnym razem, kiedy spotkasz się z Nibi, załatw mi jej numer telefonu - uśmiechnął się prowokująco. Tsudo tylko lekko wzruszyła ramionami.
 - Przykro mi – zaczęła podnosząc do ust swoją czarkę – ale  jest zajęta – pucharek ukrył jej uśmiech.
 Deidara zaśmiał się. Spojrzał na stolik obok. Był pusty. Sohaku siedziała przy barze, trzymając w drobnej dłoni czarkę. Obok niej tańczyła Moochi otoczona nową watahą wielbicieli. Biała czupryna Hidana migała co chwila w tłumie. Ślad po Mistrzu Sasorim zaginął.
  Tsudo nieświadomie odszyfrowała jego myśli.
 - Jak wygląda pan Sasori? Sohu miała rację? – zapytała.
 - Mówiłem ci, że jest lalką. Dla niego wygląd nie ma znaczenia. Zrobił to, gdy był nastolatkiem, może nawet dzieckiem. I tak jego… powłoka zewnętrzna wygląda tak, jak on wyglądał w młodości. Choć wnętrze pana Sasoriego ma już prawie czterdzieści lat, że się tak wyrażę… Ona wyraźnie go nie lubi – zauważył.
 - Kto?
 - No, Sohaku. Widziałem, jak na niego patrzyła. Jak na szczura, który chciałby ją zagryźć.
 - Ona czasem tak testuje ludzi… to denerwujące, może nawet przykre, ale tak już ma. – powiedziała opadając ciężko na oparcie fotela - Poza tym, on też nie wykazał się galanterią.
 Deidara wybuchnął śmiechem. Ku zdziwieniu Tsudo.
 - Spróbuj mu to powiedzieć, a zetrze cię na proch! Co jak co, ale o etyce lepiej z nim nie dyskutować.
 Hidan zaciągnął Sohaku do tańca. Ta z początku bardzo niechętna syczała i prychała na niego jak rozwścieczone tygrysiątko. Po chwili jednak wirowała ze wszystkimi w szaleńczych rytmach i zabójczych decybelach. Deidara postukiwał palcami w takt muzyki.
 - Zatańczymy? – zaproponował w końcu.
 - Ha! – parsknęła Tsudo – Żebym ślepa ich tam wszystkich pozabijała? Idź sam.
 - Och daj spokój! – wstał i pociągnął ją za rękę. Tsudo nie dziwiła się, dlaczego Sasori się wtedy nie wyrywał – Z twoją eko-lochacją dasz radę!
 Tsudo nie zdążyła nic zrobić, natychmiast znalazła się na parkiecie. Czuła dudnienie podłogi i bębenków w uszach. Założyła ręce, udając obojętną. Ale w gruncie rzeczy… co jej szkodzi? Przecież ma rytm we krwi. Po pierwszych niepewnych ruchach, całkowicie oddała się szaleństwu muzyki, która wypełniła ją po brzegi. Raz sama raz z Deidarą, który co chwilą okręcał ją wokół siebie. Muzyka zagłuszała ich śmiech. Adrenalina zagłuszała muzykę. Tsudo całkiem się oswoiła i wyzbyła ostatnich niepewności. Deidara stanął jak wryty. Miał przed sobą prawie, że  nimfę… Istną kobietę- gumę! Jej proste, szybkie i  zwinne ruchy wprawiały w zachwyt. Kilka osób również przystanęło, by podziwiać roztańczoną, dziką boginkę. Tsudo wywijała smukłymi nogami, na boki i do góry. Ręce wyginała prawie w nienaturalnych kątach, biodra falowały, stopy niemal nie dotykały ziemi, głowa odrzucała włosy, całe ciało tańczyło. Wirowała w koło raz na prawej, raz na lewej nodze, wyginając tułów. Nareszcie robiła to, co kochała! Nareszcie mogła choć na moment zapomnieć o troskach…
  Cała sala już na nią patrzyła. Gwałtowny obrót, ruch dłoni, piruet, odskok, wymach, obrót… Ramiona rwały się do rytmu, za nimi ręce. Ostatnie nuty muzyki. Tsudo z wyjątkowo efektownego podskoku wylądowała na kolanach, wyrzucając w tył korpus i głowę, kończąc idealnie co do nuty. Kilka sekund stygnącej ciszy. Deidara ryknął nagle, wyrzucając w górę ręce i klaszcząc. Tłum zawtórował mu z entuzjazmem, pogwizdując i krzycząc wniebogłosy. Niektórzy skandowali zwroty typu „niesamowite!” lub „widzieliście?!” i w końcu „ale laska!”. Deidara pomógł wstać zgrzanej Tsudo.
 - Byłaś świetna! Musisz tego nauczyć Konan – zarechotał perliście i odprowadził ją do stolika. Tsudo oddychała gwałtownie. Euforia ustępowała. Haustem wypiła podany jej sok z sake.
 - Dziękuję – wydyszała oddając Deidarze czarkę – ale chyba mnie z kimś pomyliłeś.


  Zbierali się do wyjścia. Moochi jednak ciągle tańczyła w towarzystwie nowo nabytego chłopaka, a Sohaku rozmawiała o czymś z Hidanem, okazując o wiele więcej zaangażowania, niż wtedy, gdy był z nią Sasori. Tsudo usłyszała, że mówią o Jashinie. Sohaku zawsze interesowała się kulturą. W przeciwieństwie do siostry, którą obchodził tylko jej miecz, moda i dobra zabawa. Tak więc Tsudo pożegnała się mocnym uściskiem z przyjaciółkami i poprosiła o przekazanie pozdrowień dla matki. Obiecała także napisać w najbliższym czasie, używając publicznej poczty w wiosce. Po wylewnych pożegnaniach Tsudo i Deidara opuścili bar, kierując się w stronę domku Konan. Szli przez kilkanaście minut w ciszy, delektując się spokojem oraz świeżym i zimnym powietrzem.
 - Nie boisz się reakcji pana Peina? – zapytała nagle Tsudo.
 - Nie. I tak jutro odgrywam kolejną część mojej kary. Wysyła mnie do jakiejś wiochy, u podnóżach wulkanu.
 - O! A po co?
 - Mam się wspiąć na krater, wystawić gębę do środka i sprawdzić, czy przypadkiem nie ukrywa się tam demon.
 - Naprawdę! – zaśmiała się – Kto idzie z tobą? Żeby cię trzymać za nogi, kiedy będziesz zwisał z krateru rzecz jasna – zachichotała.
 - Nikt. To moja kara. Chociaż nie zdziwiłbym się, gdyby wysłał ze mną Hidana.
 - Hm. A jeśli się okaże, że demona nie ma w Kanji?
 - Kanji?
 - Znam tę wioskę – wyjaśniła – i widziałam wulkan.
 - Jeśli demon nie będzie w kraterze mam go szukać w promieniu stu kilometrów. Ale jeśli okaże się, że jest, mam niezwłocznie powiadomić o tym bazę.
  Zaczynało świtać. Dotarli w końcu pod Papierowy Domek. Tsudo życzyła chłopakowi powodzenia w misji. I dmuchnęła w gwizdek, by zorientować się, gdzie są schody.
 - Może cię doprowadzić pod próg? – zaproponował uśmiechając się rozbójniczo.
 - Poradzę sobie! – ofuknęła go, chowając gwizdek za dekolt. Wzrok Deidary podążył za jej ręką. Zbliżył się do niej, tak że prawie stykali się ciałami.  – No to dobranoc… – powiedziała Tsudo podnosząc głowę. Ale nie ruszyła się. Jej policzki rozjaśniały od pierwszych promieni słońca. Oczy zostały martwe. Deidara podniósł wzrok, patrząc na jej twarz.
 - …Dobranoc – odpowiedział po chwili. Lecz on również się nie ruszył. Tsudo niepewnie zerkała spod rzęs. Deidara przymknął oczy i pochylił się nad nią. Tsudo cofnęła się trochę.  I wtedy poczuła, że traci grunt pod stopami. Momentalnie upadła do tyłu, koziołkując i turlając się w dół rowu. Czuła jak coś potwornie szarpie jej włosy, jak targają je gałęzie, a ją całą oblepia błoto i leśna ściółka. W końcu zatrzymała się na zwalonym drzewie. Jęknęła głośno, łapiąc się za głowę. Deidara już był przy niej. Oparł ją o pień.
 - Nic cie nie jest? – zapytał, chwytając w dłonie jej posiniaczoną i brązową od błota twarz, oglądając ze wszystkich stron.
 - Yyyyyhh… – Tsudo znów jęknęła, ale udało się jej wstać. Czuła, jak całe jej ciało protestuje, przy najmniejszym ruchu.
 - Nieźle cię poturbowało – Deidara chwycił ją w pasie i paroma susami wyskoczył z rowu – ale i tak miałaś szczęście. – postawił ją na ziemi. Zasyczała z bólu.
 - Jakoś się z tego wyliżę. Przecież mam medyka pod ręką – potarła bolącą potylicę. Zamarła z rozszerzonymi oczami. Macała panicznie swoją głowę – Moje włosy! – krzyknęła rozpaczliwie, ze łzami w oczach.
  Deidara przyjrzał jej się. Co najmniej jedna piąta jej włosów została wyrwana, a reszta wygląda makabrycznie.
 - Będziesz musiała je obciąć – stwierdził spokojnie.
 Tsudo opuściła ręce. Pojedyncza łza złości i rozpaczy spłynęła po policzku, żłobiąc w brudzie czystą smugę.
 - Nieważne, to tylko włosy – zawahała się – dobranoc… – powtórzyła i szybko zniknęła w wejściu do domu Konan. Od razu przebiegła przez korytarz i zrezygnowana upadła na łóżko, które Konan odstąpiła jej wspaniałomyślnie  na czas pobytu.
  Deidara zawiesił wzrok, na kołyszących się we framudze drzwiach. W końcu zawrócił. Pomyślał przelotnie o matce Tsudo. O tym, czy ma słuszność… i czy dobrze robi. Ale jednego był pewien. Zapalił się od iskry.




Chcieliście opisów? Proszę bardzo!


To chyba najdłuższa notka w historii tej powieści! Przepraszam za błędy, ale trudno jest poprawiać tak długi tekst.

Pozdrawiam:

 Szczerą (ha!), sprawiedliwą (hu!) i mądrą (hy!Hy!) Liberum Veto!

Kidę, którą darzę niezwykłą i osobliwą sympatią za jej prostotę ironicznego humoru!

Szaloną w swej szaleńczośći Foxy!

Ekscentrycznie estetyczną Roxaskę!

Romantycznie fantastyczną Gabi!

Upartą i przyjacielską Honami!

Pomysłową w swej prostocie Rekishi!

Shukketsu, którą znają i podziwiają wszyscy za prozę!

Silvę, zwolenniczkę fanficów, pracującą nad „prawdziwym dziełem”

Super Arcyfajnie Rąbniętą drużynę S.A.R.

Starą, ale dobrą i jarą Viconię

Oraz wszystkich innych czubków, których skleroza nie pozwoliła mi wymienić! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz