Chapter 14. Czyli droga do El’dorado.


 
    Rzadko zdarza się, żeby lider zwoływał zebrania całej organizacji. Zwykle polecenia były przekazywane pojedynczo, przez telepatię. Później okazało się jednak, że tak było wygodniej.
 Kiedy Deidara, jak zwykle spóźniony, dobiegł wreszcie na polanę z zadyszką, Pein oznajmił że zebranie uważa za otwarte. Brzask po raz pierwszy dowiedział się wszystkich szczegółów na temat zawarcia sojuszu z Zielonym Kotem. Sytuacja ta spotkała się z ogólną dezaprobatą. Wkrótce zawrzało od głosów, bo każdy chciał wyrazić swoje zdanie. Dobrze że stojąca obok lidera Tsudo była niewidoma, bo ilość rzucanych w jej stronę morderczych spojrzeń z pewnością by ją zmiażdżyła. Tylko Sasori stał z boku pogrążony we własnych myślach, którymi nie zamierzał się dzielić. Także Deidara zbyt zajęty ziewaniem i niecierpliwieniem się. Nie zwracał uwagi na ogólny rozgardiasz, zwłaszcza, że bez tego był wtajemniczony w ten cały sojusz (tak mu się przynajmniej zdawało). Czuł się potwornie zmęczony całą tą karną misją. Trudno będzie oprzeć się pokusie rzucenia się w rzekę lawy, jak już staniu u szczytu wulkanu. Pozostaje także „kwestia kreta”, jak ją nazywał Deidara. Chłopak jednak nie był biegły w rozpoznawaniu zdrajców, więc podejrzewał wszystkich jednocześnie. No, może oprócz Mistrza Sasoriego.
 Do przytomności doprowadził go głos lidera, który i tak nie był skierowany do niego.
 - Kogo chcesz ze sobą zabrać? – zapytał Pein Tsudo.
 - To chyba oczywiste, prawda? – zawołała swym perłowym głosem dziewczyna – Konan!
 Niebiesko włosa uśmiechnęła się. Spojrzała na wielką futrzaną czapkę na głowie Tsudo, pod którą starannie był schowany każdy kosmyk karmelowych włosów. Już ona o to zadbała!  Wspominała minę Tsudo, kiedy ta prezentowała jej swoją nowa fryzurę. Wystrzyżona jak chłopczyca! To nie przystoi dziewczynie! Dlatego niech przynajmniej na razie nosi tą czapę. Tsudo oczywiście nie miała najmniejszego zamiaru w środku lata chodzić w takim nakryciu głowy, Konan jednak udało się ją jakoś przekupić. Powiedziała jej, że „zna pewnego chłopca”, któremu się dziewczyna bardzo podoba i jeśli niewidoma będzie posłusznie nosiła przez pewien czas tą czapkę, Konan niebawem zdradzi Tsudo imię konkurenta.
 Oczywiście nie było żadnego, o którym Konan mogłaby wiedzieć.
 Medyczka podeszła do Tsudo, kładąc jej dłoń na ramieniu chcąc zapewnić, że może z nią iść choćby na koniec świata. Deidara obserwował całą scenę z głupkowatą miną, nie wiedząc, po co i gdzie Tsudo ma ze sobą zabierać to gburowate babsko.
 Pein kiwnął głową, dając znać, że spodziewał się takiej odpowiedzi i na nią przystaje. Mimo to ciągnął dalej.
 - No tak… Sądzę jednak, że powinienem wam przydzielić jeszcze kogoś.
 - Dlaczego?! – zaoponowały jednocześnie Tsudo i Konan.
 Pein jednak nie odpowiedział. Wzrokiem już szukał odpowiedniego kandydata (miejsce zbiórki jakby trochę opustoszało) przerwała mu jednak Konan, którą nieco uraził swoimi poprzednimi słowami.
 - Nie ufasz mi? – syknęła cicho wprost do ucha Peina.
 - Obawiam się o ciebie. Jesteś kobietą i…
 - To co?! – nie pozwoliła mu dokończyć – od kiedy ty preferujesz antyfeminizm?! – krzyczała. Wszelkie głosy na polanie umilkły, skupiając się tylko na skłóconej dwójce. Jak na razie tylko jedna ze stron miotała pioruny.
 - Konan… Mamy sojusz z Zielonym Kotem, ale to mimo wszystko konkurencja! Boję się, że członkowie mogą wywrzeć na tobie hm… zły wpływ.
 - Sądzisz, że brak mi silnej woli? Że po prostu machnę ręką na to wszystko, co budowaliśmy od trzydziestu lat i tak sobie przyłączę się do nich?! ZA KOGO MNIE MASZ?!
 - Konan, dobrze wiesz, że…
 - Poza tym – ciągnęła wzburzona -  to raczej mężczyzna mógłby prędzej ulec urokowi tej organizacji i dać się omotać. Zapewne wiesz z czego, czy raczej  z  k o g o   się składa Zielony Kot? Z SAMYCH KOBIET!
 - KONAN! -Pein za wszelką cenę chciał ją uspokoić, jednak podniesie głosu nie okazało się najlepszym pomysłem – Ja właśnie o tym mówię! Nie mogę ryzykować! Muszę wam kogoś przydzielić, bo…
 - Bo jesteśmy za słabe?!
 - BO JESTEŚCIE MI POTRZEBNE! ŻYWE I NIE ZE SPRANYMI MÓZGAMI!
 - O przepraszam! – wtrąciła się Tsudo, nikt jednak nie zwrócił na nią uwagi.
 - Czyli jednak mi nie ufasz? – Konan zrobiła minę, jakby zaraz miała Peinowi wydłubać oczy.
 - To nie to! – zaprzeczył gwałtownie, starając się wciąż zapanować nad sytuacją.
 - Oczywiście! – głos Konan drżał z furii -  Dla ciebie jestem tylko… grff! – Konan, czerwona na twarzy i głęboko zraniona na delikatnej duszy oddaliła się z miejsca zbiórki szybkim krokiem, odpychając po drodze rozbawionego Hidana i Deidarę, który wciąż nie za bardzo wiedział o, co w tym wszystkim chodzi. Takie kaprysy Konan to przecież nie nowość. Wiadomo, kobieta z menopauzą, che, che.
 Tsudo w milczeniu wsłuchiwała się w kroki swojej mentorki. Bardzo chciała pobiec za nią i wymyślać usprawiedliwienia na konto Peina, byleby tylko Konan przestała się złościć i smucić.
 Pein warknął z rezygnacją i przejechał ręką po twarzy
 - Kobiety… – powiedział ktoś z zebranych. Pein natychmiast odwrócił się do członków Brzasku, szukając winowajcy. Niestety nie odnalazł go. Nie opłaca się przeszukiwać ich umysłów. Mówienie prawdy to nie zbrodnia.
 - Więc kogo chce nam pan jeszcze przydzielić? – Tsudo zwróciła się do Peina, a ten powoli odwrócił się w jej stronę z dziwnym i groźnie wyglądającym wyrazem twarzy. Wkrótce jednak westchnął i zaczął rozglądać się po zebranych. Na szczęście przestały ich już interesować osobiste wynurzenia Konan i stali teraz, niewzruszeni, jak zwykle. Jedynie Deidara przeczuwając swój los (i to, że jednak żadnego spotkania z wulkanem nie będzie) skulił się nieco za Sasorim, czekając. Zostały mu jeszcze niecałe dwa tygodnie kary. Lider być może zechce to wykorzystać, jeśli w ogólne o tym wszystkim pamięta. Zwłaszcza po sprzeczce z emerytowaną kochanką… A może to ona donosi?! O tak! Tak bardzo chce iść do tej bazy z Tsudo i bez świadków! Ale przecież Peinuś nigdy w to nie uwierzy. Od tej pory Deidara prowadzi własne śledztwo w tej sprawie.
 No cóż. Każdy ma swój rozum.
 Sasori spojrzał na ledwo trzymającego się na nogach chłopaka. Niestety, lider jest bezlitosny, ale porządna szkoła jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Życie jest najlepszym nauczycielem, temu nie mógł zaprzeczyć nawet Sasori, uważany powszechnie za największego mentora na świecie.
 Przenikliwy wzrok Peina prześlizgiwał się z jednej twarzy na drugą. W końcu zatrzymał się na jednej z nich. Na jego twarz wpłynął wyraz przebiegłości.
 - Jak to dobrze mieć w zapasie kogoś z karą do brudnej roboty. Prawda, Hidan?
 Jashinista pobladł.
 - Ale ja zaraz idę z Kakuzu po czteroogoniastego… – Hidan sam nie wiedział, czy chciałby iść z Tsudo. W gruncie rzeczy więcej adrenaliny zapewni mu walka z demonem niż dyplomatyczna misja zagraniczna.
 Kakuzu wywrócił oczami i burknął pod nosem coś, co zapewne było potwierdzeniem. Zresztą była to prawda.
 Lider kiwnął głową, dając znać, że sobie przypomina. Jeszcze raz przejechał wzrokiem po członkach Brzasku. Dostrzegł schowaną za marionetkarzem rozczochraną postać. Była blada z workami pod oczami i wyświechtanym brudnym płaszczem.
 - Wybacz, Deidara – powiedział Pein do ledwo trzymającego się na nogach blondyna – kara to kara. Pójdziesz z paniami do bazy Zielonego Kota. Rozeznacie się, co i jak i sporządzicie raport.
 Deidara rozszerzył oczy z przerażenia.
 - Ale… – zaczął.
 - Żadnych „ale”! Rozejść się! WSZYSCY! – dodał, kiedy reszta organizacji wystąpiła z pretensjami. Do tej pory nie wiedzieli, że w Zielonym Kocie są same kobiety. To zmieniało postać rzeczy. Zresztą nie można na tak poważna misję wysłać nieodpowiedzialnego smarkacza, prawda?
  Po chwili jednak, wyzwalając się od natłoku „dobrych rad”, lider zniknął w chmurze dymu. Twarze zebranych zwróciły się w stronę Deidary z wyrazem zazdrości i pogardy w oczach. Chłopak był całkiem zobojętniały i czuł dziecinnie wielką ochotę, aby pokazać im wszystkim język w całej swej długości. Był bliski załamania. Nie spał od trzech dni, nie siedział od trzech dni i nawet lustra od trzech dni nie widział (tutaj Sasori musiał ukrywać swój podziw. „Może jeszcze ten chłopak zmężnieje trochę”). A tu lider dowala mu takie coś! Misja wywiadowcza w babskiej i na dodatek kapłańskiej organizacji kociar! Deidara szukał wzrokiem Tsudo, ale natrafił tylko na wyrażającą stanowczość twarz Sasoriego.

 Wchodząc do pomieszczenia słyszała pełne furii prychnięcia. Nie była pewna, czy może wejść dalej, czy też powinna poczekać aż Konan ochłonie. Prychanie nagle ucichło. Po chwili jednak rozległ się donośny trzask tłuczonego szkła, potem następny… W końcu Tsudo zrozumiała, że przepiękna kolekcja porcelanowych serwisów poszła w zapomnienie. Gdy ucichł ostatni odgłos tłuczonego dzieła sztuki z pokoju zaczął dobiegać stłumiony szloch. Tsudo wpadła do środka z troską w sercu. Objęła Konan, siedzącą na pełnej odłamków podłodze.
 - Już dobrze… – próbowała pocieszać nieszczęśliwą kobietę, głaszcząc delikatnie jej mokry od łez policzek.  – wie pani przecież, że mężczyźni wszystko ujmują zbyt dosadnie i często bardzo nietaktownie. – szeptała.
 Konan zacisnęła pięści i podniosła wzrok.
 - Ja nie płaczę ze smutku – zapiszczała głosem wysokim od zduszonego łkania – JA PŁACZĘ Z WŚCIEKŁOŚCI! – ryknęła, po czym wstała gwałtownie i kopnęła, naładowawszy przedtem nogę czakrą, mały stolik, na którym stała część potłuczonej zastawy. Mebel rozbił się na pył w załamaniu między ścianą a sufitem. Było to prawdopodobnie dzieło Mistrza Sasoriego. Tsudo wyobraziła sobie, jak marionetkarz chwyta się za głowę i wrzeszczy, widząc, jak traktują lata jego pracy w pocie czoła. Deszcz drzazg i wiórków wypełnił pokój. Konan dyszała ciężko. Jej pierś falowała, opadając wraz z ramionami. Cała postać drżała, oddech był chrapliwy. Tsudo stała przerażona, czując, co się dzieje. Położyła medyczce dłoń na kościstym ramieniu. Dopiero teraz na zmęczonym obliczu Konan odbiły się wszystkie lata jej życia. Ciężka praca, treningi, stres. Mimo wszystko przecież była tylko człowiekiem. Każdy ma swoją wytrzymałość. O ile Mistrz Sasorii był okazem zdrowia, o tyle Konan wydawała się schorowana. Tyle, że marionetkarz nie miał ciała, które mogłoby atakować zmęczenie, czy wiek.
 - Tyle dla nich zrobiłam, Tsudo – wydusiła Konan zachrypniętym od gniewu, ale łagodnym już głosem – Tylko ja przeżyłam z nich wszystkich. Nawet ON nie przetrwał – Tsudo wiedziała oczywiście, o kim mowa – Gdyby nie ja, nie byłoby ich tutaj. A niektórzy naprawdę nie zasługują na życie. Wielu z nich sama mam ochotę zabić…
 - Więc, dlaczego to pani zrobiła – zapytała Tsudo z rozszerzonym ze strachu oczami.
 Konan chwyciła jej rękę i uścisnęła nerwowo. Udało jej się uspokoić oddech. Tsudo jednak wyczuła pod wrażliwymi palcami, że z ciśnieniem medyczki jest źle. Krew pulsowała szybko i bez rytmu.
 - Ponieważ… Boję się śmierci bardziej, niż odbierania życia, Tsudo. Jestem tylko pionkiem. A świat gwałtu i przemocy jest planszą. Jestem tylko maszynką do wypełniania poleceń jednego z graczy. Nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale stoisz po mojej stronie.
 Tsudo zaniemówiła słysząc te słowa. Miotały nią sprzeczne uczucia. Ona się boi! Jedna z najpotężniejszych kobiet, jakie widział świat – boi się czegoś! Dziewczyna zaczęła dostrzegać w tymczasowej gospodyni coś innego niż autorytet. Człowieka. Wraz z wszystkimi jego słabostkami, które nie wiadomo jak głęboko by w sobie ukrywał i tłumił, wypłyną na wierzch.
 - To, oczywiste, że jestem z panią – przytaknęła Tsudo, próbując się uśmiechnąć. Oprócz tego wszystkiego Konan jest teraz jeszcze rozdarta pomiędzy poczuciem obowiązku, wiernością do sprawy a lojalnością wobec Peina. – Porozmawia pani z moją matka. Ona jest taka mądra… I na pewno pani pomoże.
 - O, tak. Najwyższy czas odnowić stare przyjaźnie – uśmiechnęła się Konan. Ten nagły wyraz twarzy, który tak ją przed chwilą postarzał prawie zniknął. Przed Tsudo znowu stała piękna i postawna kobieta w kwiecie wieku, gotowa na wszystko.
 - Jednak w tej chwili myślę, że dobrze by pani zrobiło świeże powietrze – zaproponowała Tsudo.
 - Nie, nie, nie, już jest w porządku – Konan potrząsnęła głową i machnęła ręką. – Poza tym mamy mało czasu, Tsudo. Na co czekasz? Pakuj się! Zaraz wyruszamy! No już, już, już! Co ja mam z tą dziewczyną…

  Sasori po krótkim namyśle (pamiętajmy, że jego umysł pracuje sprawniej niż u zwykłego obywatela), doszedł do zupełnie nowych poglądów.
 - Ty szczęściarzu! – wykrzykiwał, co chwila do Deidary, który po raz pierwszy od, oczywiście, trzech dni, pił coś ciepłego i jadł porządny posiłek na koszt swego mistrza – Masz niebywałą okazję! To się nie zdarza codziennie!
 Deidara wodził wzrokiem za krzątającym się po jaskini Sasorim. Marionetkarz był bardziej tym wszystkim przejęty niż on sam i z tego całego wrażenia, zaczął chłopakowi nieświadomie pakować plecak. Właśnie mocował się z zapięciem kabury. Zestaw lalek-zwiadowców, którego Deidara używał w zasadzie tylko do testowania swoich mini-bomb, nie pozwalał zamkowi się dopiąć. Po namyśle Sasori postanowił ustąpić i zamienić zestaw lalek na paczkę cyjanku domowej roboty, wyglądającego jak cukier.
 - I nie chodzi tylko o politykę – kontynuował marionetkarz dumny, że uporał się z  zerdzewiałym zamkiem torby w tak chytry sposób – sam pomyśl! Idziecie do jednej z najpiękniejszych krain na naszym kontynencie! To prawie drugi koniec świata! – tutaj Deidara jęknął boleśnie – Kolebka wspaniałej cywilizacji, dziewicze dżungle i starożytna religia, która po mimo upływu tysięcy lat do dziś ma wyznawców! To jak wyprawa na inną planetę! Co za zaszczyt! Jakie wyróżnienie mnie spotkało!
 Blondyn parsknął.
 - Po raz setny przypominam ci, Mistrzu, że to nie ty, ale, n i e s t e t y  ja idę na tą pieee…. piękną misję.
 Sasori odwrócił się do niego gwałtownie, upuszczając trzymany zapas trucizn, który rozłożyłby całą terakotową armię (marionetkarz wygrał go kiedyś w zagładzie od jednego znajomego-szarlatana).
 - A ja po raz setny przypominam ci, że jako mój uczeń na tej misji reprezentujesz właśnie mnie! I radzę ci dobrze – nie schrzań tego! Mam reputację na całym świecie. Byłem podróżnikiem…
 Sasori mówił dalej, ale Deidara już go nie słuchał. „Już ja ci zrobię reputację, stary dziadzie”. Odstawił z łoskotem kubek mleka z miodem oraz imbirem i wstał od stołu, szurając krzesłem na złość Sasoriemu, który tego szczerze nie cierpiał. Tym razem mistrz jednak nic nie powiedział. Poszedł do jednej ze swoich półek, szukając czegoś. Jego wzrok przykuł mały, błyszczący przedmiocik leżący w kącie pod jedną z glinianych figurek Deidary, które walały się po całych podziemiach. Sasori wziął błyskotkę do ręki. Zerknął czujnie na swojego podopiecznego i włożył mały przedmiot do bocznej kieszonki plecaka Deidary, po czym odszedł do przedpokoju, zabierając ze sobą kilka pustych słoików, które blondyn w przeciągu lat opróżniał z jadalnych i niejadalnych wyrobów Sasoriego.
 Deidara zaczął zbierać swoje porozrzucane rzeczy i upchnął je w plecaku byle jak i byle gdzie, pozbywając się tego, co podrzucił mu Sasori. Marionetkarz był już w tym czasie w składziku. Blondyn zarzucił torbę na ramię i tuż przed wyjściem z groty rzucił:
 - Idę się trochę ogarnąć, Mistrzu! Potem może jeszcze wpadnę na chwilę.
 - Tylko się pospiesz! – odpowiedział mu stłumiony głos Sasoriego, w którym ledwo, ledwo dało się wyczuć małą zmianę…
 Gdy kroki blondyna ucichły, Sasori natychmiast nawiązał kontakt telepatyczny.
 - Co się stało? – zapytał głos odbiorcy, gdzieś w głowie marionetkarza.
 - Mam do ciebie prośbę, Konan. – zaczął Sasorii, niepokojąco poważnym głosem – W zamian, za to, co ode mnie chciałaś… Tak, ostatnio często zmieniam zdanie…


  Tsudo i Konan już czekały. Podekscytowana niewidoma opowiadała o czymś żywiołowo medyczce, która z ciepłym uśmiechem na twarzy przytakiwał jej co jakiś czas. Deidara obserwował je zza drzew. Ziewnął szeroko i wgramolił się na polankę, gdzie stały obie panie. Konan skierowała wzrok w jego stronę, ale Tsudo zdawała się go nie zauważać.
 - Zobaczy pani! Ta niesamowita zieleń… bo liście tam są prawie przezroczyste! O i przy pierwszym przejściu pozna pani Allę! To moja przyjaciółka. Ona także jest… O, witaj, Deidara! Nie wyczułam cię. – Tsudo przekręciła lekko głowę w stronę blondyna. Ten wymruczał pod nosem coś, co miało pewnie być przywitaniem bądź przekleństwem. Tsudo kontynuowała – Jak już mówiłam Alla bardzo dobrze jest obe…
 - Czy możemy już wyruszać?! – wepchnął jej się w słowo Deidara – jesteśmy w komplecie.
 Obruszona Tsudo już chciała coś odburknąć, ale uprzedziła ją Konan.
 - Deidara ma rację, nie ma co zwlekać. Kierujemy się na wzgórza.
 Niebiesko włosa podniosła z ziemi swoją torbę i wcisnęła Deidarze do ręki. Tsudo zrobiła to samo ze swoim zawiniątkiem. Gwizdek jednak ciągle miała na szyi w pogotowiu. Deidara stał w miejscu, lustrując wzrokiem wepchnięte mu toboły. Co to, to nie…
 - Ej, co ja jestem, tragarz?!
 - Wyrażaj się, szczeniaku! – syknęła Konan w jednej chwili znajdując się kilka centymetrów od Deidary, który stał w osłupieniu i z wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczami. – Może Sasori pozwala ci na tego typu panoszenie się, ale ja nie będę tolerować takich odzywek, jasne?! A teraz zamiast truć nam życie swoimi twórczymi ripostami przydaj się wreszcie na coś i wyręcz kobiety! Naucz się szacunku!!!
 Konan uderzyła w żwawy marsz i wypruła do przodu. Deidara stał z szeroko rozdziawionymi ustami i sapnął mimowolnie. Spojrzał na Tsudo, która najwidoczniej nie bardzo wiedziała, co ma ze sobą począć.
 - Słyszałaś to?! Babka umie jeszcze pojechać…
 - Pani Konan ma rację. – przyznała Tsudo sucho ze ściszonym głosem. – Lepiej będzie, jeśli spasujesz i ograniczymy konflikty do minimum, dobrze?
 Deidara nie odpowiedział. Teraz gapił się na Tsudo, jak na obłożnie chorą. Dziewczyna ruszyła natomiast w ślad za swoją mentorką, doganiając ją z pomocą gwizdka. Deidara w końcu otrząsnął się i pobiegł za towarzyszkami, z dyndającym na wszystkie strony tobołami. Uśmiechał się szeroko. „No to będzie jazda!”, pomyślał. Nagle zauważył coś dziwnego. Dlaczego Konan i Tsudo były ubrane w futrzane płaszcze, a Tsudo miała nawet tę idiotyczną czapkę? Deidara założył tylko swoją codzienna koszulę, kilka ochraniaczy i skórzane spodnie. Nikt go nie uprzedził, że nadchodzi zima… w środku lata… Jak daleko znajduje się ta cała organizacja?
 - Ej, Tsudo! – zagadał do dziewczyny, chcąc się dowiedzieć po co ta cała szopka – dlaczego macie na sobie futra? Gdzie my idziemy?
 - Do mojej organizacji? – Tsudo nie rozumiała jego wątpliwości.
 - No wiem… ale po co zaraz futra? Jak to jest daleko? Mamy lato…
 - Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie – zakończyła, uśmiechając się szeroko, bez pokazywania zębów. Deidara nie chciał dać za wygraną.
 - Konan, po ca wam te…
 - Dla ciebie PANI Konan, Deidara! – ofuknęła go wściekle medyczka. Deidara omal się nie przewrócił. Co je napadło?! W dawnych pięknych czasach kobiety nie miały nic do gadania! Zmywać gary, rodzić dzieci i basta!
 - O rany… – sapnął Deidara i powlókł się za Tsudo, która próbowała wyrównać krok z morderczym tempem, jakie narzuciła Konan. Postanowił się już nie odzywać. Na ten krótki czas zmieni swój wizerunek i zmiażdży te babsztyle swoją klasą i szelmowskim urokiem. Jeszcze Konan zmieni zdanie. Mało! Będzie go wychwalać przed Sasorim! A Deidara będzie sobie siedział i śmiał się z tego, jak to wykiwał naiwne babsko, Konan. Po chwili jednak nie był do końca pewny swoich myśli… Medyczka przecież nie jest taka głupia. Nie z nią takie numery. Ale wystarczy chyba, żeby się nie odzywał i robił za goryla? No właśnie! Przecież został wyznaczony jako piąte koło u wozu. Z a  k a r ę . . . A on odwróci kota ogonem. Przecież już raz uratował Tsudo życie. Podczas podróży w poszukiwaniu Isonade. Gdyby jej wtedy nie wpakował sobie na plecy, zostałaby z niej miazga. A ona jeszcze miała pretensje.
 Ech, kobiety!
 Strzelić focha i milczeć! Tak!
 Nie. To dziecinne. Niedojrzale. Być sobą? Wyjdzie na to samo…
 Dojrzeć?
 Może jeszcze nie teraz, hi, hi, hi!

  Doszli do gór. Wspinaczka nie należała do lekkich. Słońce prażyło przedzierając się przez ubranie i bezlitośnie parząc skórę. Pot zalewał oczy, mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Byli gdzieś w połowie drogi na szczyt, kiedy nagle Tsudo i Konan zamiast przeć do przodu, odeszły w bok. „Wymiękają!”, pomyślał Deidara. Kobiety jednak ani myślały przystawać, chociaż Tsudo dyszała chrapliwie, opierając się na chwilę na barku Konan. Gdyby jej tu nie było na pewno  zamęczyłaby biednego Deidarę swym narzekaniem i odmówiła dalszej wędrówki.
 - Już niedaleko – oznajmiła Konan, obejmując pocieszająco Tsudo. Ta kiwnęła głową, dając znać, że także o tym wie.
 Deidara westchnął. Bolały go plecy. Nigdy nie brał na misje tylu tobołów! Co one tam mają?
 Przedzierali się teraz przez nieliczne drzewa rosnące wzdłuż zbocza. W powietrzu zaczął się unosić dziwny zapach. Deidara pomyślał na początku, że to jego zapocona koszula daje o sobie znać, potem jednak rozpoznał prawdziwą przyczynę przykrej woni. Siarka. Gdzieś tu musiały być źródła termalne. Ale tak w górze? Jak to możliwe?! Zapach potęgował się i zaczął tworzyć wokół opary. Siarczane wyziewy drażniły niemiłosiernie nos i torturowały oczy. Nawet w ustach dało się wyczuć coś, co mogło być posmakiem bladobrązowego dymu. Chciał zapytać, dlaczego idą przez takie miejsce, pamiętał jednak o swym postanowieniu milczenia. To na pewno zaraz się skończy. Po prostu przechodzą obok jakiegoś pęknięcia i wiatr wieje w ich stronę, przynosząc ze sobą odór zgnilizny. Mimowolnie jednak Deidara zacisnął usta i starał się wstrzymywać oddech.
 - Zaraz dojdziemy. – zapewniła Tsudo. Jej również przeszkadzała siarka.
 ”Nie jestem frajerem!”, krzyknął w myśli Deidara. Za jakiego słabeusza one go mają. Ciągle jednak milczał. Po tej całej przygodzie prze miesiąc będzie śmierdział padliną!
 A propos padliny…
 Dotarli w końcu do czegoś, co wyglądało jak płytki, ale szeroki krater. Opary były tak gęste, że prawie nieprzejrzyste.
 - Deidara! – Konan krzyknęła do duszącego się chłopaka, który nagle dostał mdłości na widok w kraterze. – wyjmij z bocznej kieszeni mojego plecaka te zielone chustki. Zawiąż sobie jedną i podaj mi tamte dwie!
 Deidara bez słowa zaczął grzebać w poszukiwaniu chustek. W końcu je znalazł zawiązał sobie jedna, a dwie pozostałe dał Konan. Ta najpierw zawiązała jedną z nich Tsudo, a potem sobie. Obróciła się do Deidary, by sprawdzić, czy on też już się uporał ze swoją. Na jego widok cała się spięła ze złości.
 - Kretynie! Zawiąż na twarzy, nie na szyi! To nie jest ozdoba!… No, teraz lepiej!
 - Jak zwykła chustka może nas ochronić przed tą trutką!
 - Nie gadaj tyle! Idziemy! – ucięła Konan.
 Deidara parsknął. Przez tą szmatkę było mu jeszcze bardziej duszno i gorąco. A okropny zapach wcale nie zniknął. Poza tym odezwał się, choć przecież sobie obiecał!
 Obchodzili krater. Powietrze w nim falowało od gorąca i zdawało się bulgotać. Dno usiane było bezkształtną masą, która bez wątpienia była bezpośrednim źródłem fetoru. To nie była siarka. Drzewa wokół krateru były nadgniłe i oślizgłe. Bez liści i igieł. Siarka by je wypaliła. Nie dosłownie, rzecz jasna. Chłopak przystanął. Czy tam się czasem coś nie poruszyło? Zmrużył oczy i pochylił się lekko. Coś tam jest… Nagle poczuł, jak stopa zsuwa mu się po oślizgłym, cuchnącym gruncie. Impulsywnie złapał się wiszące obok przegniłej gałęzi, która cudem go utrzymała. Dzięki temu jednak nie wpadł w tą paskudną breję. Szybko dogonił Tsudo i Konan, gdy ta ostatnia zmierzyła go zirytowanym wzrokiem.
 - No, co jak kto, ale myślałam, że masz więcej rozumu niż ciekawski pięciolatek. Nie wywracaj mi tu oczami! Wiem, że co chwila ktoś cię przyrównuje do dziecka, więc chyba w końcu powinieneś wziąć to sobie do serca! Idziesz ostatni, więc nie opóźniaj nas, dobra?
 Deidara poprawiał plecaki, udając, że jej nie słucha. Uwzięła się na niego! Autentycznie się uwzięła. Bądź co bądź, ciekawość jednak mu przeszła.
  Udało im się obejść dziwny krater. dotarli do twardego gruntu. Deidara z ulgą zdjął chustkę z twarzy, mimo zapewnień Konan, że jeszcze nie może i, że jest idiotą do kwadratu. Obejrzał się na krater. Wiatr nieco rozwiał opary, ale stąd i tak nie było nic widać. Nagle coś małego, długiego i gibkiego wyszło z dziwnej rozpadliny. Deidara patrzył na to w osłupieniu. Co to jest? Dziwadło spojrzało w jego stronę. Blondyn dostrzegł coś, co mogło być uszami. Stwór wił się w miejscu, niczym w konwulsjach. Deidara zmarszczył brwi i przechylił głowę. Co to wyprawia? Nagle małe ciałko dało susa do krateru. Po chwili wyszło z niego, ale wydawało się większe. Coś ze sobą niosło. Stwór skierował się w stronę lasu. Deidara już chciał puścić się biegiem za tym czymś, gdy nagle poczuł uderzenie w tył głowy. Od upadku uchroniła go ręka Konan, który przytrzymała go za ucho i teraz ciągnęła za sobą. Deidara wyrywał się i odgrażał.
 - Cholerny smarkacz! Jeszcze raz będziemy musiały na ciebie czekać, to wylądujesz w tej cuchnącej dziurze!

Okazało się później, że chustki Konan były nasączone sokiem z rośliny neutralizującej działanie toksyn w wyziewach, obok których, a raczej, przez które przechodzili. Był to, jakżeby inaczej, patent Mistrza Sasoriego. Deidara z obrzydzeniem wyrzucił swoją chustkę („Jak Mistrz ją dotykał, to ja jej nie chcę!”), za co dostał po głowie od Konan, która tym samym wperswadowała mu fakt, że jeszcze będzie mu potrzebna, gdy będą wracać!
 Dalsza droga była łatwa i nawet przyjemna. Las zapewniał ochronę, więc można się było nieco rozluźnić. Poza tym świeże powietrze stopniowo usuwało z podróżnych przykre zapachy.
 Pomimo iż trasa była łatwa, okazała się także długa. I nudna. Deidara zaczął nucić wiadomą pijacką piosenkę, zerkając na Tsudo, czy to słyszy. Konan szybko uciszyła go pojedynczym syknięciem. Muszą zachować ciszę! A nuż ktoś ich śledzi.  Deidara parsknął cicho. Śledzić. Też coś! Baba ma urojenia.
 W końcu doszli! Tak przynajmniej twierdziły panie. Blondyn wpatrywał się w małpi sposób w wielki, szary jak dym, gładziutki głaz. Zaśmiał się w głos.
 - Ja rozumiem, że szefu chce odbudować organizację, ale żeby aż tak? Z czego jest ten kamyrdol? Ze złota? – uśmiechnął się kpiąco, kątem oka obserwując Konan.
 - Połóż na nim rękę. – powiedziała medyczka, nie mając już sił, by go ofuknąć. Rozochocony Deidara z udawanym pośpiechem podreptał do głazu, zasłaniając dłońmi swój tyłek, jakby Konan miała mu zaraz zagwarantować serię klapsów. Ta ostatnia wywróciła oczami i popchnęła lekko Tsudo w stronę kamienia. Deidara już opierał się o niego nonszalancko.
 - No i co teraz? – zapytał, eksponując przy tym całe uzębienie. – Kamuś się otworzy i wejdziemy do Narnii?
 - STAŃ PROSTO I STUL DZIÓB! – krzyknęła zirytowana do granic możliwości Konan. Wszystkie okoliczne zwierzęta w popłochu dały dyla do bezpiecznych czeluści lasu. To na pewno nie była królewna z bajki, która podrapałaby za uchem!
 Deidara nie zamierzał posłuchać rozkazu, jednak kiedy naładowana czakrą pięść Konan zaczęła się nad nim unosić, jakoś tak sam się wyprostował. Rękę posłusznie miał cały czas na kamieniu. Medyczka chwyciła wątłą rączkę Tsudo i położyła na dłoni Deidary. Temu natychmiast spełzły resztki uśmiechu z twarzy. Patrzył na dziewczynę z zaciekawieniem. Choć jej dłoń była chłodna, zrobiło mu się ciepło na sercu, nie wiedzieć czemu. Tsudo spuściła wzrok, zasłaniając oczy rzęsami. Nie uśmiechała się, ale na jej policzki wpełzł prawie niedostrzegalny rumieniec. Deidara nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jego dłoń została lekko uściśnięta. Dopiero po chwili zorientował się, że Konan grzebie w JEGO plecaku, rzuconym uprzednio na ziemię. Wyjęła coś. Wyglądało jak klucz na sznurku. Deidara jednak rozpoznał znajomy blask. Gwizdek lidera! Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, Konan szybko przyłożyła zaciśniętą pięść z gwizdkiem do dłoni towarzyszy i krzyknęła coś. Ani Deidara, ani Tsudo nie słyszeli już jednak, co.





KOMENTARZE ZE STAREGO BLOGA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz