Chapter 8. Czyli przyszli i zabrali.



   - JAK TO: „UKRADLI NAM” ?! – krzyknął Pein na dwie stojące przed nim obdarte postacie.
 - No… przyszli… i zabrali… – próbował tłumaczyć się Deidara.
 -  WIEM CO TO ZNACZY UKRAŚĆ! Eh… – głowa Peina opadła w dół – Jak to się stało?
 - Było ich całe mnóstwo! Zaatakowali nas znienacka… – zaczęła Tsudo.
 - Akurat! – przerwał jej głupio Deidara – To wszystko twoja wina! Gdybyś mi się ciągle nie plątała pod nogami, to rozwaliłbym ich! Szefie – zwrócił się do Peina – to ona pilnowała zapieczętowanego demona! Zwoje miała schowane za biustem! – zrobił naburmuszoną minę i założył ręce.
 - Nawet nie wiedziałam kiedy! – zapiszczała do granicy wysokości zaczerwieniona Tsudo.
 - Jasne – odburknął z kpiną – kiedyś jakiś facet wejdzie ci do łóżka, zrobi dziecko, a ty powiesz: „Nawet nie wiedziałam kiedy”! – ostatnie słowa wypiszczał, próbując naśladować Tsudo.
  Niewidoma (czerwona jak pelargonia) stała z miną, jakby ją zahipnotyzowali przy użyciu wyjątkowo wrednego urządzenia. W końcu chciała coś odpyskować, ale Pein ją uprzedził.
 - Deidara – zaczął spokojnym głosem - Nie pojmuję jak mogłeś być tak nieodpowiedzialny powierzając demona niewidomej, o której nic nie wiesz, i która nawet nie jest ninja! – świdrował blondyna wzrokiem.
  Tsudo uniosła brwi tyle zaskoczona, co oburzona, a chłopak już otworzył usta, by coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął. Rzeczywiście… Jak mógł być taki naiwny? Ale z drugiej strony (a jak wiadomo, myślenie Deidary zawsze ma dwie strony)…
 - Czyli to wszystko moja wina, tak?! – zaryczał na Peina i dziewczynę.
 - DO KOGO TEN TON?!- wściekł się lider i gwałtownie wstał ze swojego kamienia.
  Deidara natychmiast pożałował swych słów. Momentalnie upadł na kolana i chwycił się za głowę, krzycząc wniebogłosy. Z jego ust i nosa wylewała się coraz większa strużka krwi.
 Tsudo słysząc jęki i czując jego desperackie szamotanie, zaniepokoiła się, nie wiedziała jak zareagować. Chłopak drżał cały, przyciskając czoło do ziemi. Dziewczyna wstrzymała oddech… Deidara znów zawył… W końcu pojęła, co się dzieje.
 - Panie Pein, proszę przestać! – nie wytrzymała i w końcu krzyknęła.
  Lider odwrócił wzrok. Deidara nareszcie przestał się rzucać i teraz łapczywie wdychał powietrze, patrząc z nienawiścią na rudowłosego. Jeszcze raz zakasłał krwią.
 - Przysięgam – kontynuowała Tsudo -  że moja organizacja odzyska skradzione zwoje. Pozwalając na tę… zniewagę podważyłam naszą wiarygodność. To moja wina. Rzeczywiście mogłam trochę… zawadzać w tej misji… – próbowała przekonać bardziej samą siebie, niż Peina.
 Deidara nie wierzył własnym uszom. Po tym wszystkim ratuje mu skórę?!
 - Tak, słusznie – przytaknął niechętnie Pein, ponownie siadając na głazie. – A dla ciebie – spojrzał na Deidarę – dodatkowe dwa tygodnie kary!
 - Nie ma pan prawa! – zaprotestował chłopak zapominając o tym co przed chwilą się stało i poderwał się z ziemi. Z nosa znów polała się krew, rozchlapując się dookoła,
 -  NIE BĘDZIESZ MI MÓWIĆ DO CZEGO MAM PRAWO, A DO CZEGO NIE! – huknął Pein i również wstał.
  Panowała cisza, w której Deidara i jego szef miażdżyli się wzrokiem. Po chwili coś zaszeleściło. Obaj panowie spojrzeli w stronę Tsudo, która wyjęła zza biustu pomięty i zapiaszczony notes, po czym podała go Peinowi. Ten niepewnie wziął zeszyt.
 - Nic tu po mnie – oznajmiła z wymuszonym uśmiechem i odeszła w stronę lasu. – Proszę nie robić sobie kłopotu – powiedziała zapewne do Peina – pamiętam drogę.
  Niewidoma zniknęła za drzewami, a blondyn i lider zostali sami.
 - Idź do Sasoriego – rozkazał Pein, kierując się w stronę swojego głazu - oboje jesteście w nie najlepszym stanie – rzucił na kamień notes Tsudo.
  Deidara zamaszystym i demonstracyjnym gestem wytarł krew ze swojej twarzy i zbierał się do odejścia.
 - Deidara… – zatrzymał go Pein, a blondyn, choć niechętnie przerwał marsz. I bardzo powoli odwrócił się  - … Co się z tobą dzieje? – Pein zrobił dociekliwą i trochę niecierpliwą minę.
   Chłopak westchnął i wolnym krokiem ruszył przed siebie.
 - Skoro pan tego nie wie, co dopiero ja – rzucił na odchodnym i zniknął za drzewami.


   - Och, Konan! – westchnęła Tsudo – To takie niesprawiedliwe!
 - Nie przesadzaj – odpowiedziała Konan, biorąc ciepłą od czakry dłoń z barku niewidomej – Teraz pokaż tą rękę.
  Tsudo posłusznie podała medyczce pokiereszowaną dłoń. Konan zaczęła ją leczyć. Niewidoma syczała przez zaciśnięte zęby.
 - Wiesz… – zaczęła niebieskowłosa – Pein jest czasami… nerwowy. No, bo rozumiesz… Ma tyle spraw na głowie… – próbowała się uśmiechnąć. Gorzko.
 - Mogę o coś spytać? – przerwała jej niespodziewanie niewidoma.
 - Jasne – odpowiedziała z uśmiechem Konan.
 - Czy… coś cię łączy z Peinem?
 Medyczkę nie zaskoczyło to pytanie.
 - Nie, skąd! – odpowiedziała śmiejąc się i kręcąc głową. „Niestety”- dodała w myślach i posmutniała. – Skończyłam! Możesz teraz iść doprowadzić się do porządku – oznajmiła i pomogła Tsudo wstać z łóżka.
 - Bardzo ci dziękuję – powiedziała Tsudo, rozmasowując dłoń.
 - Pożyczę ci jedną z moich koszuli nocnych, powinna być dobra, a teraz zrobię ci coś do jedzenia, bo pewnie umierasz z głodu…
  Tsudo szczerze wzruszona rzuciła się niebieskowłosej na szyję.
 - Jesteś cudowna!
 Ta roześmiała się pogodnie.


  Późnym wieczorem Deidara wyszedł z kryjówki Sasoriego. Po katastrofie jaka spotkała Brzask, każdy jego członek musiał znaleźć sobie tymczasowe lokum. W przypadku Konan była to Papierowa Chatka, a Sasoriego wielka jaskinia pod ziemią. Inni też mieli swoje schronienia, a Deidara… Zwykle przegadywał całe noce u Sasoriego (który musiał mu potem oddawać łóżko) , a kiedy indziej tak jak reszta bezdomnych członków spał w lesie, skalnych wyrwiskach i tym podobnych.
  Doszedł pod domek Konan. Zapukał.
 - Kto tam – dobiegł go zza drzwi miły głos niebieskowłosej.
 - Deidara! – odkrzyczał.
  Ze środka dało się słyszeć stłumioną rozmowę Konan i Tsudo. Ta pierwsza ponaglała ją do czegoś głośno, a druga protestowała sycząc – jak się Deidarze wydawało - ”nie, nie! Nie chcę mieć z tym nic wspólnego!” Po chwili drzwi otworzyły się. Deidare aż cofnęło… Stała w nich niewidoma w długiej do kostek sukience z grubymi ramiączkami, która do złudzenia przypominała różowy, wyblakły worek po kartoflach. Koszula była zwiewna, gdzieniegdzie zaznaczona białą koronką i wyglądała trochę jak tuba. Deidara pierwszy raz w życiu widział różową landrynkę, której nie miał ochoty wziąć do ust.
 - Ty już w pidżamie? – zapytał zaskoczony chłopak, ze smutkiem stwierdzając, że pod obszerną „tubą” nie odznaczają się krągłe biodra niewidomej. Konan musiała być kiedyś pulpetowata, zaśmiał się w duchu.
 - Tak, jestem zmęczona – odpowiedziała sennym głosem Tsudo, udając, że ziewa. - Chciałeś coś?
 - Byłem u Mistrza Sasoriego. Powiedział, że jeśli chcesz mogę cię do niego zaprowadzić.
 - Serio?! – ożywiła się Tsudo i nagle senność całkiem zniknęła.
 - Tak, zbieraj się! – odpowiedział zniecierpliwiony Deidara.
  Niewidoma w mgnieniu oka zniknęła wewnątrz domku i po chwili wyszła z jakimś płaszczem zarzuconym na plecy. Nagle zatrzymała się i wróciła do środka. Chwilę potem znów wyszła trzymając w dłoniach wielką miskę ryżu, który już zaczęła pochłaniać.





I to już koniec tej opowieści

O Nokii 60 – 1 – 30…

żarcik.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz