Chapter 9. Czyli ma pan taki młody głos.



    Deidara poprowadził Tsudo do opuszczonej kopalni. Filary przytrzymujące wejście nie wyglądały solidnie, były wręcz spróchniałe i śmierdziały stęchlizną, ale mimo to chłopak pociągnął niewidomą w głąb tunelu.
  Woda kapała z sufitu prosto na nosy przybyłych. Deidara trzymał w dłoni pochodnię, która zawsze była zostawiona przy wejściu. Mimo iż blondyn starał się dawać Tsudo jak najdokładniejsze wskazówki co do omijania nierówności na drodze, po której szli, dziewczyna i tak albo się potykała, albo ślizgała, albo uderzała głową o stalaktyty. Droga jednak nie była długa i już po paru minutach goście dotarli do komory „Busola”, która, jak wyjaśnił Deidara, była zamieszkana przez marionetkarza. Komora zamknięta była wielkim, płaskim głazem. Blondyn zaczął w niego walić, krzycząc „Mistrzu! To ja! Otwieraj!”. Chłopak nie dokończył, gdy wielki kamień zniknął z pyknięciem w kłębie dymu, a zamiast niego w wejściu stanął sam Sasori. Marionetkarz nie zwrócił najmniejszej uwagi na Deidarę i bacznie przyglądał się podekscytowanej Tsudo, jakby się bał, że zaraz wyskoczy z niej krwiożerczy tengu*. Blondyn przywitał się z Sasorim (siema, Mistrzu!) i wepchnął rozanieloną Tsudo -  która wciąż nie mogła uwierzyć w swoje szczęście – do środka, po czym sam wgramolił się do komory. Tsudo ukłoniła się nisko i uśmiechnęła promiennie do marionetkarza.
 - Panie Sasori – powiedziała z nieukrywaną radością – zawsze marzyłam, żeby pana zobaczyć! Ktoś, kto wynalazł wojenne marionetki, zna wszystkie lekarstwa i trucizny… to dla mnie prawdziwy zaszczyt! – dziewczyna znów się nieśmiało ukłoniła.
 - Och, przestań… siadaj panienko – poprowadził ją na poduszkę obok prymitywnego stołu. –  Ja natomiast bardzo chciałem poznać kogoś z Zielonego Kota  – usiadł naprzeciw niej – ostatnio nieźle u nas namieszaliście… DEIDARA, ZOSTAW TĄ RĘKĘ!
 Coś huknęło głośno, zagłuszając „ups!” Deidary.
 - Wybacz, Danna, chciałem sprawdzić jak smakuje – odparł bezczelnie Deidara bez cienia skruchy i poszedł w stronę następnej półki, niby przypadkiem depcząc stłuczony model dłoni.
  No tak… perfidnie wykorzystał obecność Tsudo w progach Sasoriego. Ten westchnął, przenosząc swój nieufny wzrok na dziewczynę, jakby liczył na to, że za chwilę użyje na nim jakiegoś śmiercionośnego jutsu. Ta jednak chcąc dowieść swej iście dziecięcej niewinności przytakiwała miną, lub skinieniem na najmniejszą zmianę w humorze Sasoriego. Ten trochę odpuścił.
 - Nie wiem, co się dzieje z tym chłopakiem – powiedział do Tsudo, patrząc jednak na Deidarę bawiącego się nieprzezornie szklanym okiem. – Kiedyś szanował innych, udzielał się we wszystkim, był nawet kulturalny – kontynuował – przynajmniej co do większości z nas… Teraz jest leniwy, arogancki i pyskaty! Zupełnie nie przejmuje się innymi…
  Deidara stłukł szklane oko (ups!). Sasori zmarszczył się nieznacznie.
 - Cóż… Zdążyłam jedynie zauważyć, że jest bardzo pewny siebie i lubi działać samopas – odpowiedziała niewidoma, wspominając misję z Deidarą.
 - Taak. Cały on! Niestety – lalkarz westchnął – … Nie jesteś ninja, prawda? – zmienił temat, ukradkiem mordując wzrokiem blondyna, który już sięgał po następny eksponat..
 - Nie – odpowiedziała z uśmiechem Tsudo – I nigdy nie chciałam być. W organizacji służę głównie do misji „tego typu”. Wie pan. Dyplomacja… No i opiekuję się moja matką… Od jak dawna zajmuje się pan medycyną i wyrobem marionetek? – tym razem Tsudo zmieniła temat.
  Sasori zastanowił się chwilę.
 - Jako kilkuletnie dziecko zrobiłem swoje pierwsze kukły przedstawiające rodziców. Będzie jakieś trzydzieści lat!
 - Rety! – westchnęła z zachwytu - A ma pan taki młody głos!
  Marionetkarz zaśmiał się na tą nieprzemyślaną uwagę. Wciąż przyglądał się Tsudo, a podejrzliwość ustępowała zainteresowaniu. Zastanawiał się, jak ktoś o tak cienkiej talii (zapewne ściśniętej gorsetem z bandaży) może funkcjonować? Ta cecha mogłaby nadać marionetce krępości… Znów usłyszeli trzask i „Gdyby były z gliny, to by się nie rozbiły, ha!”.
 - DEIDARA! Stłuczesz jeszcze jedną rzecz, a gwarantuje ci, że nie dożyjesz końca tej wizyty!
 - No dooooobra… – ustąpił blondyn i dosiadł się do Tsudo z miną skarconego dziecka (w końcu nim był).
  Gdy pierwsze lody zostały przełamane, Tsudo i Sasori pogrążyli się w filozoficznej rozmowie dotyczącej ich poglądów na temat hipokryzji, sabotażu, korupcji i oportunizmu. Deidara przysłuchiwał się temu z miną ziemianina, który przybył na Marsa, wysłuchiwać „ufo-polityków”. Coś mu jednak podpowiadało, że ta zaszyfrowana rozmowa poniekąd go obmawiała…



   Tymczasem, gdzieś w głębi mrocznego lasu, między ruinami pewnej zapomnianej osady, stał przywódca Brzasku – Pein. Czekał na kogoś. A może to ktoś czekał na niego? Każdy jego krok po martwej ziemi niósł się echem.
 - Dlaczego to zrobiłeś?! – rozległ się znikąd tubalny głos.
 - By mieć ich na oku, nic nam nie mogą zrobić – odpowiedział Pein.
 - Znasz cel? – znów zadudnił głos.
 - Tak… – odpowiedział bez wahania Pein.
 - Więc powtarzam: Dlaczego to zrobiłeś?! -  zawył głos.
  Na ten krzyk okoliczne ptaki poderwały się z drzew. Pein milczał tajemniczo. Po chwili jednak  jego policzki drgnęły.
 - Sądzę… że mogą nam się przydać… – powiedział w końcu.
  Tajemniczy głos milczał. Wkrótce jednak dało się słyszeć cichy śmiech. Śmiech potęgował się, przeradzając w obrzydliwy rechot, niosący się donośnym echem po zwęglonych zgliszczach ruiny. Śmiech Uchicha Madary.



  – Ta troglodyczna, hm… reprodukcja została wykonana z przyczyn zaprawdę antagonistycznych! – zaperzył się Sasori, pokazując Tsudo nieudaną „podróbkę swej sztuki”, czyli brzydką, drewnianą lalkę, skonfiskowaną podczas pewnej misji jakiemuś podlotkowi, który uważał się za artystę.
 - Co za bezczelność! Jaki brak motoryczności! – wzburzyła się dziewczyna, badając palcami kukłę.
 - Czyż nie? – przytaknął Sasori, zadowolony (ku oburzeniu Deidary), że Tsudo interesuje się jego twórczością.
 - Sabotaż… – prychnęła pogardliwie dziewczyna.
 - Trafiłaś w sedno, moja droga! I to niby miał być dowód uznania! – ciągnął lalkarz – Przeklęta hipokryzja – zaklął pod nosem i pociągnął spory łyk z czarki ze „wzmocnionym” sokiem imbirowym domowej roboty, który od dłuższego czasu stał na stole.\
   Deidara już dawno przestał nadążać za ich rozmową. Zgubił się przy „Rety! A ma pan taki młody głos!”. Już wtedy miał ochotę zwymiotować z ironii. Nie miał ze sobą gliny, więc miętosił w palcach papirusową serwetkę… której właściwie już nie można było serwetką nazwać. Sasori właśnie zaczął opowiadać niezwykle zaintrygowanej Tsudo o swoim nowym pomyśle – marionetkach zwierzęcych. Dziewczyna oczywiście nie miała pojęcia, że Mistrz ma na myśli wykorzystanie do tego celu prawdziwych czworo i dwu-nogów. Podobną niewiedzę objawiała w temacie marionetek człowieczych… Deidara po pewnym czasie rozzłościł się i z prawdziwą satysfakcją utopił swoją „serwetkę” w czarce z sokiem. Sasori (podpity) posłał mu pytające spojrzenie.
 - Nie może pan mówić  n o r m a l n i e,  Mistrzu?!
  Marionetkarz westchnął. Tsudo postanowiła odpowiedzieć.
 - Deidara… niektórych rzeczy nie da się wyrazić prostymi słowami. To jest…
 - No to mówcie o czymś, co się da w ten sposób wyrazić! – przerwał jej Deidara.
 - Taak? – zdziwiła się rozbawiona (i podpita) Tsudo – Co proponujesz w takim razie?
  Blondyn zastanawiał się chwilę. Tylko jedna rzecz przyszła mu do głowy…
 - Wiem! – zawołał – I nawet umiem ten temat eee… zaproponować po „filozoficznemu” – krzyknął uradowany.
  Tsudo ze zniecierpliwieniem napiła się ze swojej czarki.
 - P r o k r e a c j a!
  Cała zawartość ust niewidomej znalazła się na Sasorim.
 - De-Deidara! – wydusiła, krztusząc się.
 - Spokojnie, Tsudo – powiedział trochę rozeźlony Sasori, wycierając twarz  – więc zacznij, chłopcze! – zachęcił marionetkarz i przytrzymał zdecydowanie dłoń Tsudo, która już miała zaprotestować. Dziewczyna spłonęła rumieńcem i kiedy delikatnie ścisnęła jego dłoń, ten gwałtownie ja cofnął, jakby niewidoma go ukąsiła.
 - Hm… – zastanowił się Deidara, patrząc gdzieś w bok, umiejętnie udając, że nie zauważył sceny z dłońmi. I znów tylko jedno przyszło mu do głowy – Ile razy spałaś ze swoim byłym? – wyszczerzył się do Tsudo.
 - Ej! Nie mówiłam ci, ilu miałam, czy z nimi spałam, czy są moimi eks i czy w ogóle jacyś byli! – odpowiedziała Tsudo na jednym oddechu, starając się zachować zimną krew.
 - Kotku… robię w tej branży pięć lat… – odpalił Deidara ważniackim głosem, udając, że pali papierosa. Gdy jednak spostrzegł, że zarówno mina Tsudo jak i Sasoriego stają się coraz bardziej złowrogie i purpurowe, przestał się wygłupiać i udał, że papierosa gasi…
 - Dwa razy… – odpowiedziała niespodziewanie Tsudo, ku zdziwieniu towarzyszy. Zapewne by milczała, gdyby nie była wstawiona. I tak już po chwili jeszcze bardziej czerwona (jeśli to możliwe) chwyciła się ręką za usta – Tylko spałam! To znaczy… nie tak jak myślisz!… Po prostu… ech… Pass… – machnęła ręką, dając do zrozumienia, że się poddaje.
 - Łooooo… – przeciągnął Deidara z uśmiechem i udawanym podziwem. Z wyraźną satysfakcją wynikającą z osiągniętego celu, założył ręce za głowę.
  Tsudo posłała złą minę w jego stronę.
 - No nic, późno już – wyratował ją z kłopotliwej sytuacji Sasori i wstał ze swojego miejsca – Idź już, Deidara, zaraz odprowadzę pannę Tsudo.
  Deidara z ulgą wylazł z komory Sasoriego. Marionetkarz natomiast położył dłoń na ramieniu niewidomej i zaczął prowadzić ją w głąb swego mieszkania.
 - Chodź – rzucił.
   Dziewczyna całkiem zdezorientowana, posłusznie szła przed nim. Co on od niej chce? Nieważne… Na pewno nie będzie się bronić. Wręcz przeciwnie!
  Znaleźli się w innej grocie, gdzie były tony drewna, drzazg i trotu, oraz przegniłe półki, zawalone papierami, modelami, przyrządami lekarskimi (?) i mnóstwem słoiczków w różnych rozmiarach i kolorach. Sasori sięgnął na jedną z półek i ściągnął z niej miedzianą puszkę i butelkę z czymś półprzezroczystym.
 - Mam prośbę – powiedział Sasori wciskając w dłoń Tsudo płaską puszkę – przetestuj to dla mnie. To bardzo ważne.
  Niewidoma zaczęła w palcach obracać pojemnik. Poczuła ukłucie rozczarowania.
 - Co to?
 - To moja najnowsza trucizna. Mam nadzieję, że jedna z lepszych – odparł z dumą – Nazwałem ją Afflictio Asinos. Jej bazą jest osi jad.
  Dlaczego ona? Co się dzieje? Nieważne. Z kimś takim jak Sasori się nie dyskutuje i nie zadaje głupich pytań.Tsudo wiedziała, że kopnął ją zaszczyt i jest to dla niej próba, ale to „przetestuj” trochę ją zaniepokoiło.
 - Co mam z tym zrobić? – spytała z niepokojem.
 - Po twojej ostatniej misji z tym… tym… szowinistą, pomyślałem, że potrzebujesz czegoś co pomogłoby w obronie i przy okazji oddasz mi przysługę - powiedział Sasori.
  Tsudo otworzyła puszkę. Przyjemny żywiczny zapach wypełnił grotę. Na dnie naczynka znajdowała się bardzo ciemna, niemal czarna maść o tłustej konsystencji.
Niewidoma przejechała palcem po krawędzi puszki, bojąc się dotknąć trucizny. Kiedy jednak poczuła, że od jej zapachu kręci się w głowie, szybko z powrotem nałożyła wieczko.
  Sasori wcisnął w jej drugą rękę buteleczkę z półprzezroczystym płynem. Przez uchyloną nakrętkę wydostawał się mdły, imbirowy zapach.
 - To jest odtrutka – powiedział ostrzegawczym tonem.
 - Skądś znam ten zapach… – przypomniała sobie Tsudo.
 - Taak. To jest sok imbirowy, którym was przed chwilą częstowałem! – zaśmiał się Sasori.
  Cóż. Tsudo wtedy na siłę piła ten sok, żeby nie sprawić Sasoriemu przykrości. Ale skutki tego okazały się silniejsze niż myślała.
 - O, tak – oprzytomniała – z pewnością odtrutka się przyda… To znaczy mam nadzieję, że się nie przyda! – poprawiła się i schowała pojemniki za dekolt. Nagle coś sobie przypomniała, chyba należą jej się pewne drobne wyjaśnienia? – Panie Sasori?
 - Tak?
 - Dlaczego ja? Ufa mi pan?
 - A, oczywista! Och! Jest jeszcze parę rzeczy, które powinnaś wiedzieć! – tym razem przypomniał sobie Sasori.


  AFFLICTIO ASINOS

  – Trucizna na bazie jadu os wynaleziona przez Akasuna no Sasoriego (znanego także jako „Skorpion z Czerwonych Piasków”)

  LIST GOŃCZY:

  – Trucizna zabija na miejscu tylko, gdy ma kontakt ze śliną. W przeciwnym razie otruty umiera w ciągu trzech dni.

  – Dobrze rozcieńczona i stosowana na rany ma właściwości lecznicze i znieczulające (oraz prawdop. odurzające)

  – Odtrutka: sok z korzenia imbiru (specjał jego twórcy – Akasuny)

  – Truciznę przechowywać w metalowym pojemniku, z grubymi ściankami, szczelnie zamkniętym.

  – Opary (gromadzone pod przykryciem przez przynajmniej miesiąc) powodują nudności, zawroty głowy, przewidzenia, tymczasową utratę orientacji i – w przypadku alergii – problemy z oddychaniem.

  – Trucizna nieszkodliwa dla zwierząt morskich i morsko-lądowych.

  – Przed użyciem skonsultuj się z Mistrzem Sasorim bądź farmaceutą.



  Późnym wieczorem Sasori odprowadził Tsudo do Papierowego Domku Konan. Nie rozmawiali zbyt wiele, choć Tsudo próbowała wypytywać lalkarza o Afflictio Asinos. Ten jednak milczał, uważając, że wystarczająco ją poinformował. Oboje byli trochę znużeni.
  Po chwili znaleźli się na miejscu. Tsudo chwiejnym ukłonem pożegnała swego idola i chichocząc bez konkretnego powodu weszła do środka. Konan spała, ale przebudziła się, kiedy Tsudo znalazła się wewnątrz. Upewniając się jednak, że niewidoma nie stanowi przecież zagrożenia, znów zasnęła, mamrocząc przez sen. Tsudo wyłożyła truciznę i odtrutkę na mały stolik na środku pokoju. Coś jednak w tej samej chwili sturlało się z niego i upadło na ziemię ze stukiem. Konan coś mruknęła z niezadowoleniem… Tsudo podniosła z ziemi lekki przedmiot o tubalnym kształcie. Zwój. Był zawinięty w nowiutki pergamin i obwiązany sznurkiem. List na zwoju był do niej! Przejechała po nim palcami. Z wrażenia otworzyła usta. Wolną ręką zaczęła błądzić po stole. Natychmiast znalazła drugi zwój. Wyczuwała znajomą czakrę. Tak silną, że zdawała się zaraz ją rozsadzić! Oba pergaminy zawierały zapieczętowanego Isonade! No pięknie… Pomyślała i ledwie łapiąc oddech usiadła na stole. Kamień z serca…



*tengu – straszne leśne duchy o postaci ptaków z mitologii japońskiej.



Tsudo.



24 września o godzinie 17:44 dostałam najpiękniejszy prezent w życiu… – patrz: galeria; fan-art.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz